GDY PŁYNĘŁAM ŁÓDKĄ PO JEZIORZE Z DALEKA WIDAĆ BYŁO
OLBRZYMIE DRZEWO POŚRODKU WYSPY
PEWNEGO RAZU JAKOŚ DZIWNIE ŁYSO SIĘ ZROBIŁO, PODPŁYNĘŁAM BLIŻEJ,
łodkę zaczepiłam o drzewo i wysiadłam na brzeg, oczom ukazał się straszny widok
nie było drzewa tylko olbrzymie konary konały na ziemi
i tak powstał ten wiersz
tylko pień rozdarty straż trzyma nad zwłokami
dłonie
dotykają miejsc gdzie przelatywały mgły
wilgotne ciepło mieszało noc miękkim dźwiękiem
otaczającej wody
kiedy lata zaczynały opadać z kalendarza
szczyty w brązach tliły się na tle księżyca
zaczęła wyrastać
wśliznęła się w tożsamość
zdobyła status zasiedleńca
opanowała niezamieszkałe obszary
ratunkiem miała być szczepionka
pękły ramiona potężnego starca
z hukiem i krzykiem
ptactwa
próchnem płacze
zieloność wydeptana przez ludzkie myśli
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz