czwartek, 30 marca 2017

hotel pod gwiazdami...




- Pokaż mi takie miejsce, gdzie sen nie jest snem, a życie jest jak sen.

w wielkich miastach nie ma mostów
odpowiednich dla psa z kulawą nogą
z wyboru lub pierwszego kontaktu
do ostatniego balastu

z prawdą której nie stać
na słowa mówione w oczy
prosto z mostu
tutaj nigdy nie było

w wielkich miastach są mosty
które dzielą biednych i bogatych
łączą żałosnych w supermarketach
kupiono- sprzedano do ostatniego wina
zawsze leży po stronie najmniej winnych

pod mostem tylko szkło nie ulega rozkładowi

most nadziei i miłości- do Kosowa






stoję pełna obaw
chociaż słońce świeci,
gonię chwile
spędzone razem z synem

ciężar serce przygniata
bo leci na koniec świata
na misje pokojowe do Kosowa
daj Boże niech doleci szczęśliwie
a potem powróci zdrowo



najlepiej myślę,przy myciu...


najlepiej myślę przy myciu naczyń
hektolitry rozcieńczają
wyobrażenie o szukaniu nas

siebie szukać nie muszę
tylko czasami gdzieś gubię
buty
zaczepione o wskazówki
długim jęzorem donoszą
na szaleństwa zegara
nie pytam która godzina
gdy znów zaczynam żyć
boso
w zapachu modrzewiowych kadzideł
uparcie zrzucających igły- nie igły
przed chłodem
myli się ten kto myśli -

że moje serce naszpikowane nimi

Panwkratke wpadł w oko...





- cholera, znowu leje-
Pokryta ciężkim szkłem kopuła Oka
nie przepuszczała kropli, ale co tam
żeby wyrównać cenę można ponarzekać
- za darmo-szkę.

Świat jest jednak po niebieskiej stronie
widokiem zafascynowani stanęli w miejscu
w kulminacyjnym punkcie Oka.
W dole Tamiza o wylizanych brzegach
szczerzyła się maleńkimi stateczkami.
Wielki Ben groźnie rozpoławiał
chmurzaste zwyczaje parlamentu.

A Oko londyńskim zwyczajem taktownie
do niewygodnych sobie gości, stało
widokami w dół, czekając na popołudniową herbatkę,
zamarły wrażenia na czubkach głów.
Panwkratkę na zimno podjął akcję
krawatową.

Wykręciwszy się po polsku z krawTalinami
szarpnął drzwi i spuścił się w błoto,
potem schodami przed siebie nie bacząc na stamiziałe buty.
I stali się sobie równi on i rzeka
- S prawiedliwość jest moja - powiedział zdegustowany – Kiedy stanęło,
niech stoi sobie

krzyk Munka w izolacji


codziennie stąpa po mozaice kamiennej
rzeczywistości wyłożonej w kuchni niedosytem uczuć
grubą podeszwą izolując się od zimnych aluzji
co dobre minęło wraz z nastaniem zimy
ciepły płaszcz nauszniki i muzyka z empetrójki
ratują przed zgnilizną

po kątach pająki myśli
wyżebranych dla żabiego króla
snują sieci ze słabych ogniw
a niech sobie myśli skoro wskazówki
za późno wprowadziła w życie

nie dostała księcia na białym rumaku
zamiast tego na oślinie
z głupim jasiem po bretońsku
zgotowała zimne okłady

wdycha wczorajszy kurz
jej świat budowany na szklanych przęsłach
rozpadł się jednym milczeniem
głośniejszym od krzyku Munka





Wstęp do historii filozofi
i

Moją akme
odmierzyłem korkociągiem
kręcąc, aż do zawrotu głowy
i kłucia w nadgarstku
z przednim winem płynął byle jaki sen
jednak
życie jest cierpieniem
księżyc - blady dym
szary popiół switu
wreszcie wschód brudny

czerwień Rioja na dnie szklanki
To Demokryt miał rację:
Świat tworzą atomy korków
i próżnia butelek

zasiałam dzieciństwo


skopałam ogród
i zasiałam dzieciństwo
patrzę jak wschodzi
jak radośnie kroczy ścieżką

czekam aż zanurzy się
w zapach dłoni
ukołyszę wieczorem
wysłucham słów najmilszych


po latach
przeżuwając powoli chleb
odszukam w pamięci dziecko
w różowym ubranku

moje szczęście pachnie wiosną




środa, 29 marca 2017

recepty na życie






Tworzę własną receptę na dobre życie i własne szczęście. Uczę bezustannie siebie i tych, którzy tego potrzebują,a których miałam szczęście poznać i spotkać,radości życia i doceniania każdej chwili, każdego danego nam dobra. Przekazuje im moją umiejętność cieszenia się ulotnymi chwilami, maleńkimi radościami i drobniutkimi prezentami od życia, losu i ludzi, a nade wszystko doceniania tego, że wciąż żyjemy. Mówię im to, w co sama wierzę całym sercem...że nieważne ile jeszcze będziemy żyć, ale ważne... JAK

motto na dzisiaj :
Nie łam się przeciwnościami losu, niosą ze sobą lekcje, której nikt Ci nie odbierze.




Nie rezygnuj nigdy z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie.




Jeśli doprowadzisz do porządku własne wnętrze,
to, co na zewnątrz samo ułoży się we właściwy sposób.
Eckhart Tolle

Sami kreujemy swój świat. To, co wewnątrz nas, to na zewnątrz nas.
Jeśli poszukujemy Prawdy, szczerze, mocno, to prędzej czy później, znajdziemy w życiu złotą nić prowadzącą do niej.






chciałam dzień zbudzić przed świtem
gdyż księżyc niecnota
grubym brzuchem rozpychał szczeliny
z mojego łóżka
wypłoszył wszystkie nocne marki
obdarta z ciepłego snu
z rozwichrzonym natchnieniem
jak wiatr szukający przygód
zaszeleściłam ołówkiem lirycznie

obudziłam się w bieli







i kolejna pora roku trąca mnie w ramię


Zanurzam dłonie w kopiec liści.
Stopy opijają się kropelkami dżdżu.
Od rana pachnie nasączona ziemia.

Liście pod uderzeniem kropel,
tworzą symfonię w empiriach półsennych.

Słucham.
Przelatujący klangor trąca kolejną datę.
Myśl ją rozbiera nieskończoną treścią.
Pulsuje rdzawo w porudziałych skroniach.
Pożegnania nie są moją domeną,
mokną policzki.
Rozpadało się na dobre.


Tylko cisza nie dzwoni.


tak było 30 marca 2012 roku




nie ma rzeczy lekkich i ciężkich


spójrz
za oknem stara ławka puszcza na wolność
zielone listki sztucznych kwiatów
w butelce po żywcu straszą kąt za szafą
najlepsze miejsce dla pająków
łapią w sieć naiwne muchy
poczuły świergot ptasi

umieścił się w sercu w głowie zazieleniły się myśli
w całej okolicy
życie nie mieści się już w garści
nastąpił czas odrodzenia prostych dróg
do niebieskich pantofelków

zejdź w głąb siebie i rozsiej
to co w tobie najlichsze i najstraszniejsze
twój ciężar
niech wzejdzie i stanie się zielenią

bo widzisz
to co lekkie niczego od ciebie nie chce
a ciężkie samo się garnie jak kamień do kamienia

pracuj nad tym co ciężkie
udźwigniesz
udźwigniesz, masz to w genach





dzień z książką

W okno wsącza się deszczowy poranek
Przyciemnia szyby w czystych oknach.
słońce daleko gdzieś ponad chmurami
Za oknem drzewa, kwiaty mokną.

My ludzie zimy w błękitnym pokoju.
Spokojni z siateczką na twarzy.
Wierzymy, nic złego nie może nas spotkać.
W czterech ścianach dane nam marzyć.

O światłach na niebie odległym a bliskim,
o dzieciach, co wyfrunęły w świat.
W smutkach, kłopotach i radościach wszystkich
na krótkim sznurku trzymamy czas .

Któż się minionymi przejmuje latami.
Że serce,że stawy nieczynne.
I święta tak szybko już też są za drzwiami .
Za nami radość spotkań rodzinnych.

Łatwiej złapać srokę za ogon




niż robić zdjęcia drugiej stronie tęczy
obejmującej nasze gorące głowy
ani liściom opadającym na taftową suknię
wieczoru
nie wkładaliśmy do dzbana bukietów
splecionych rąk

deszcz tylko od zawsze tak samo
plącze dłonie zasupłane węzłem
koczowniczego trybu

twarz osnuta misterną siecią
skraca czas pamięci
co więdnie w ciszy
pełniejszej niż rana

a ja
nadal szukam dzbana
ciągle nie po tej stronie tęczy





Ten jest naszym dopełnieniem, kto nie tylko zaakceptuje nas takimi, jacy jesteśmy - ale też odkryje przed nami tę część naszego Istnienia, której sami nie mieliśmy odwagi zbudzić..

we śnie


godzinami układamy się do snu
by wygniecione poprzednio granice
straciły ważność
teraz gdy myśli poukładane
leżą w zziębniętym nastroju
i cisza jakby pękała
od natłoku nieustającego ciepła
drżącą dłonią
wśród bezkresnych przyszłości
zmierzam ku tobie
pełna rumieńców
na ustach




chciałam dzień zbudzić przed świtem
gdyż księżyc niecnota
grubym brzuchem rozpychał szczeliny
z mojego łóżka
wypłoszył wszystkie nocne marki
odarta z ciepłego snu
z rozwichrzonym natchnieniem
jak wiatr szukający przygód
zaszeleściłam ołówkiem lirycznie

obudziłam się w bieli

środa, 22 marca 2017

w poszukiwaniu wiosny







Wiosna za pasem .Śniegi pod lasem.
Błocisko noc moczy w kałużach.
Słonko zagląda wiośnie do dzbana.
I żuraw dzionek przedłuża.

Już klekot się niesie ponad polami.
Poranek sen z oczu nam zrzuca.
I bocian krąży nad chałupami.
Dzieci kominem podrzuca.

na wierzbach rozpasane koty
pną się za słońcem do nieba



w obłokach niedosyt żółci
ziemia rozkłada się
w błocku


zapługują się chłopy orne
poletka staną w oziminie
ruszą gawrony spod budki za rogiem
obudzą naturę tura czy żubra
wreszcie zima ustąpi
zalana ciepłym wylotem dróg
popiwnych kap, kap, sik, sik
rozpada się kapuśniaczek na łepki
przebiśniegów żółtych ranników
rozmarcują się koty
krety podgryzać będą nogi żyrafy
długie szyje utopią w chmurach

i wreszcie minie czkawka
przedwiośniu


staje się niemożliwym
że bociany odbudują gniazda
wpadną jaskółki z nowinami
i gołąb zagnieździ się lipnie

tymczasem
toniemy w pomarszczonych kałużach
bluzgając błotem w szarej monotonni

a ona dostaje już czkawki
od ciągłej gadki bab zielonych
w kolejce po namiętność pąków



wio- wiosno z Londynu do Polski
w leciutkich dotykach wchodzę cała w krystaliczną woń -
pachnie kwieciem obcojęzycznie
a jednak tak samo
w trawach fontanny różnokrokusów
hiacyntowa perfumeria w parku
wiatr stroszy krzewy z zaangażowaniem
zbieram czerwone kulki jakiejś rośliny
pełno ich tu
wszelkiego rodzaju puchów piórek
rozumiemy się doskonale w przelocie
między jednym kęsem a kwileniem
jasnej ptaszyny w wózku
wyciąga ręce do strzępiastych promieni
żonkile łaskoczą noworodka wiosny
cierpliwie na gałęzi godują sikorki
znajomo pogwizduje kos
nie muszę szukać tłumacza
wszystko rozumiem
przyszła wiosna
'ofkors'



z kotami na wierzbie\\



kiedy się w sobie poukładałam
na wierzbie koty rozmarcowały słońce
skryło twarz w rannikach
krokusy ku ziemi błotnistej
pochyliły
zakropione pszczołami kielichy


w sadzawce żurawie pogubiły pięty
gęsi dzioby a łabędzie szyje
ja nie biorę do ręki igły
godziny certowały się z miejscem pobytu
na wiosennym zegarze
wybiła godzina do przodu
bez poczucia winy
dałam się uwieść
kwietniowi
a on puszcza się
latawcem





wiosenne rozpamiętywania
kra wsiąka spisana na straty
już od początku tworzenia
wplątujemy nowe zawiązki
w stare puzzle
pokrętnych korytarzy
coraz więcej
twórców nowych scenariuszy
i odtwórców kolejnych wiosen
próbują włożyć rozpamiętywanie
starego w gwiezdne wrota
uszczęśliwiając nas na siłę
nie przestaną
póki brakuje kawałka


wiosenne rozdrażnienie



każdego roku punktualnie
a czasem z opóźnieniem
zielenieją spojrzenia przechodniów
wieszają się wspomnieniem na lata ubiegłe
coraz mniej czasu
tyle minęło
tradycji
cała prawda mieszka w cudzym
nie moim planie awaryjnym
oswajam chwile
przykładam ucho
jak szalona rośnie
trawa


wiosennie

Wiosna nadchodzi i moja stara trawa
zaczyna tańczyć w rytm pożądania.

Noc już nie trzeszczy w stawach,
rozmywa stan skupienia w oczach. Kolory
spadną na ziemię pełną kontrastów.
Tęcza przejmie kontrolę jasności.

Na próbę ognia.

Cztery akty z życia i dysharmonia w lustrze
mężczyzna z zimowym krajobrazem
spłukuje resztki bieli. Nie lubi szorstkiego
materiału skóry, ciała.

Pierwsze wiosenne stany posiadania
za nią.


z inspiracji Picassem






nie jestem Pablem
w ogóle nie jestem malarzem
ale lubię słowami
malować niebieskie obrazy
z domieszką różu
nieba o zachodzie
rozciągam farbę na płótno ziemi
wody mój ogród i dom
potem dodaję żółci i mam
dwa końce płótna rozkwitłe
nadzieją
niebo na ziemi
ziemia na drzewie
rozśpiewana sikorkami
słyszysz bocian też klekocze
i słońce nabłyszcza mewy
klangor żurawi na pomarańczowej łące
w porę odleciał z obrazu Picassa
to nie w jego stylu



obraz - Pablo Picasso



na połamanym morzu do góry nogami stołek
wybija dziury w niebie
dalekie zimne i nieosiągalne
jak życie oglądane przy zamkniętych oczach

wizualna wieczność arcydzieło znane
nie tylko Alicji królowej luster
konieczne do przejścia na drugą stronę

wdycham meandrycznie
poddając się pieszczotom marzeń
wzbierają jak fale gmatwaniny przeróżnych
rostów wodo i życio
biorę do ręki ster a on ciągle
staje
do góry brzuchem pod fale
widzę to w lustrze
i kto mówi, że życie jest nie piękne


np.obrazu
P.Picasso- kobieta przeglądająca się w lustrze.

wielkanocnie i szpitalnie



idą, idą, święta

kiedy zima połamie kły
na krokusie pszczoła miodna
rozpyli żółć
słońce rozbroi granat nieba
barabanki się zakocą w koszach
a kotki na wierszbach oznajmią
że już czas
i bociany klekotem oznajmią

- pora rozkroić babę
WielkaNocną






«Ja odchodzę, a wy będziecie Mnie szukać i w grzechu swoim pomrzecie. Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie»
wg św. Jana 8,21-30.


drogą pośród płaczących wierzb
pośród łąk przybranych mleczem
po kamieniach cierniach
oziębiany ostrym wiatrem
noga za nogą idzie Ktoś

z kosturem w dziurawej dłoni
znaczy ślad kroplami krwi
i nie mów mi że nie wiesz kto On
że nie dostrzegasz
szkarłatnego płaszcza naszych przewinień

niewidoczny dla tych co chcą zniweczyć
wiarę w Zmartwychwstanie

a On wyciąga ku niebu dłonie
przestawia gwiazdy naszych zwątpień



CZY wystarczy stanąć krzyżem na tle rozłożyć ręce prosząc o łaskę
Trzymając w dłoni zapędy słów
by nie wymknęły się nieproszone
Niecenzurowane
By poczuć spokój i odprężenie

Czy wystarczy zamknąć w dłoni strach
By nie wyleciał jaskolką a powrócił wroną
Czy wystarczy bukiet wiosennych nadziei
by uskrzydlić marzenia

wystarczy

wiara
silna i niezłomna


Tak myślę



Bóg w mojej głowie zostawił słowa i nadzieje.
Słowa zamienił w skalpel i położył na ołtarz ofiarny.
Przywiódł sprawców i mówi do nich
Weźcie go i otwórzcie jej wnętrze,
znajdźcie krzyż i prostujcie jego ścieżki.

Bóg w mojej głowie strach
zamienił w jaskółkę.
Wyleciała w przestworza z radosną nowiną.
Słuchajcie o czym szczebiocze.


Teraz ja rzucam wyzwanie cieniom
moich myśli



Nie będę brała urlopu
Od siebie .
Zadbam tylko o to by wyjść
Bez szwanku na ulicę własnych domniemywań.
Kto inny zadba o moje ciało .
Proszę jedynie Boga żeby zrobił to
z sercem i kompetentnie.
Bym mogła radośnie w deszczu
Płoszyć gołębie.
Gdybym tylko mogła zamknąć strach
bez dostępu do mojego serca.
Zamykam pod powiekami jedynie
gwiazdy moich myśli nieskończoność.


A póki co kicham na wszystko.
Ferwex nie działa.

w zapomnieniu


Wystarczy zwrócić uwagę na człowieka,
by stał się na swój sposób piękny.*



nigdy nie umiała palić mostów
pozostawiona furtka
rdzewieje jednak z braku
wspomnienia
wracają wśród snów
nie mających zakończenia
czasem spisuje myśli
nie ma w nich nagości
jest oślepiający obraz
w spalonej ramie
dni przesuwają się z trudem
jak wyszczerbiona furtka
rzuci ją w ogień
czy uleczy duszę
w zapomnieniu


*Louise Hay


Wywiad na wyłączność. ugory marzeń


Wiem wiem
powinnam prostować stare naleciałości
deficyty umysłowe pamięci
tworzą dziury budżetowe
robią z mózgu bigos
przedświąteczny.

Nie lubię takiej sytuacji,tym bardziej o niej pisać .
Myślę jednak, że myślenie na nic się nie zda,
trzeba wziąć w garść tego wróbla
i wycisnąć
gównie bezmyślne narzekania
na sytuację wytworzoną przez ogół
przypadków. pana Doświadczyńskiego
zaczynamy leczyć, lecz błędna diagnoza
wraca jak bumerang i uderza w to samo
miejsce niezrównoważenia
zakłóca równowagę yang
wypadło z obiegu niczym złotówka,
krąży bez pokrycia, a wszystko inne ją osacza
i przewyższa, aż staje się maleńka
skurczona staruszka,
żebraczka, co to nie dla siebie
a dla wszystkich innych wyzyskiwaczy,
ja też biorę
się za ćwiczenia.
Albo i nie.
Skończył się poligonu czas
pomedytować, poleżeć odłogiem niedługo
święta.

Żarełko i takie tam
podżeranie siebie nawzajem.



ugory marzeń

nie potrafię objąć myśli
o przenikaniu kropli wody
kiedy pragnienie dusi
wypływają na powierzchnię
nierealności

i co ma do rzeczy
wpływ słońca na psychikę
kiedy
w mroźnym powietrzu
włos się jeży

weź mnie za rękę
pójdziemy z nadzieją
ugory marzeń
obsiać ziarnem

bez drugiego człowieka życie jest puste


Miłość jest fontanną, z której możemy wypić tylko tyle, ile do niej wlejemy,
a gwiazdy które się w niej odbijają, to tylko nasze oczy, które do niej zaglądają.


biegniesz przez mgłę na łąki szerokie
nie ma w tobie ni światła ni cienia
tylko pustka kwiląca o zmroku
płochliwe ptaki do gniazd zagania

liść skręcony na gałęzi drzewa
chwieje się ciężko zmoczony deszczem
ile sił w tobie jest z tego liścia
zastanawiasz się marznąc na wietrze

biegniesz przez pola między tarniny
i nie ma w tobie ni słońca ni gwiazd
miłość dla ciebie zamknięty temat
jak znicz mogilny co dawno zgasł

powiedz kim byłeś i kim się stałeś
wznosząc domy dla cudzej chwały
co ci zostało z dawnych miraży
zimna samotność w domku małym




zwyczajna prośba

kiedy świadomość
przyprawia o zawrót głowy
przesypana Twoją wolą


powiedz Panie
dlaczego w ostatecznym rachunku
ubierasz w sądy moje myśli
kazałeś kochać każdego
posadziłeś obok siebie faryzeuszy i apostołów
pozwoliłeś zanurzyć się
w zapach matczynej dłoni
za późno odkryłam
dlaczego
krzyżem naznaczyłeś pająka
od kiedy mnie dotknął
umieram ze strachu
kiedyś świadomość
przyprawię o zawrót głowy
a może Twoją wolą


tylko naucz mnie kochać

wilcze echa , w piaskownicy



nie chcę być rzepem ani pokrzywą
tym bardziej wilczą jagodą


w Twoje ręce oddam smutek
przyjmiesz jak dobrą monetę
wierzę Ty jeden potrafisz
pokrzywę pogodzisz z rzepem

na nowo pragnę odzyskać
w oczach diabliki wygasłe
radość światu przekazać
jak garść monet z pomysłem

na kupno pamiątki z wczasów
kompletu praktycznych kluczy
co raj na ziemi otworzą
by strach się po niej nie włóczył

ze strachem odejdą w nieznane
smutki i troski obrzydłe
pragnę w ich miejsce radości
prawdziwej jak chleb z powidłem

gdy zło nie znajdzie pożywki
maki zakwitną w ogrodach
zatrzymam je w ciepłych dłoniach
szepnę-
ważna jest miłość i zgoda

tyle cudów dookoła
głupotą ich nie zniweczę
Ty
wnosisz wiarę w człowieka
ucząc mnie pisać wiersze



myśl
odbija się od kamiennych ścian infernalnego miasta
pęka w postrzępionych ojbokach ciężkiego nieba
struży się na pomarszczonych twarzach dajchówek
leci na łeb na szyję owiniętą wypłowiałym puchem

oto ta
którą kochał za młodu pachnie
teraz i wygląda jak jej własna matka
z powagą
pchając kolejny wózek

on ciągle bawi się babkami
studiuje anatomię w piaskownicy
rozbiera wzrokiem zdrowe figury
między wersami czyta przykazania

jeszcze nie myśli kto mu będzie otwierał
album przeszłości

kogucik
w zimowym balejażu

zimowa opowieść





spacer


Późne popołudnie nie daje cienia,
bo i słońca ani śladu .
Cały świat niebieski. Mój ulubiony kolor
wtapia się w ślady sarnich kopyt
rozgrzebujących twardy śnieg
w poszukiwaniu.

Nie wiedziałam, że podchodzą tak blisko,
że wchodzą do ogródka i obgryzają żywotniki.
Nie wiedziałam, czy nie chciałam wiedzieć,
że ściany mają twardy sen i udają niewiniątka.
Domy są nieprzemakalne, ich wnętrza skrywają
tajemnice.

Kiedyś po nie sięgnę wśród uśmiechu luster
rozpromienią się oczy i zobaczą to,
czego nie chcą widzieć za dnia.

A ty mnie poczęstujesz szczęściem
i pójdziemy na spacer bez dziwienia się
głodnym śladom na śniegu.

Ściany przestaną być głuche i ślepe.

nowoczesna czarownica i inne...





nowoczesna w locie
tanią miotłą wymiata
pajęczyny sproszkowane
na rany

krzyż na drogę
siad na odczynienie
i przerwa
sen przyjdzie
w odpowiednim czasie

domek w polewie
któremu nie-na-żarty czas
podgryza fundamenty




zachścianki

szukałam empatii a znalazłam słowa
do żywego dotykają
miejsc niezamieszkałych z braku
wyrafinowanej perwersji - sztuczna porcelana
tylko z wyglądu jest taka sama
tłucze się jak chińska laleczka
nabiera rumieńców pod wpływem ciepła
na dobry początek wystarczy
uścisk dłoni

Panwkratkę zminiaturyzuje moje duchy
niespokojne

przysiądę





sen

noc której nie wystarczy by kochać
chłodną ręką otwiera rozdział
przeczesuje zmarszczki
na włosach zlicza nitki wartościowego srebra
w milczeniu dotyka powiek
tuli się do poduszki

czuję jak cząstkami ucieka życie
duszny wymiar snu zatacza koło
przenika pod skórę

zapisanymi stronicami dnia
kładzie się w głowie
nie potrafimy pozbierać
myśli z kilkuzdaniowej rozmowy
która zawsze kończy się
ciiiiiiii
szą



coś z Kanta



Człowiek jako cel sam w sobie
nie jest bogaty posiadaniem,
lecz tym, bez czego może się obejść
boskie dzieło stworzenia nigdy nie dobiega końca.

dla przeciwwagi z błogim uśmiechem nadziei
licząc barany na wykładzie
usnęłam z prawem moralnym w sobie

pamiętam cię z wykładów
szukałeś azylu dla nieskażonej medytacji
pozytywnie nakręcony gdzieś miałeś
destrukcyjną postawę figur geometrycznych
rysowanych odręcznie
i obcy język nie stanowił granic przenikania
smakował niby twój własny z dodatkiem emocji

nieprawdą jest co mówią inni
iloraz q i piękno idą w parze
po wysłanych suknem schodach
aulach i galeriach

nie żałuję pięknych wspomnień
pustych jak dzwon bez serca
zwodnicza droga we mgle
donikąd

boskie dzieło stworzenia jest bez końca





patyk


trzymam w ręku patyk
obdarłam ze skórki
i się bawię

zaciskam na nim palce
delikatnie zwilżam

jest lśniący i gładki
pragnę poczuć
jak sączy się z niego
lepkie życie


Spojrzał wielkim okiem jakby chciał powiedzieć
"Chodź, pokażę ci dziurę w niebie"




z wieloletnim przebiegiem





Z latami nasiąkam coraz bardziej
twoim imieniem
nazywam każdy poranek
po drugiej stronie łącza
milczysz przy odbiorze
czasami
odpływam słysząc melodie
nadawane na tych samych falach

pytasz o zdrowie a ja nie wiem
co odpowiedzieć

minęło lato i zima ma się ku końcowi
marszczy puder na zmarzniętym policzku
coraz więcej bruzd spowodowanych odtajaniem
tajemnicy
przemijania nikt nie ogarnie
tym bardziej nikt nie zrozumie kobiety
po przejściach tylko piesi z odpowiednim bagażem
czasem bez uprzedzenia wkraczają na zebry
na kolejne zmiłuj się

nie wiem czy doczekam aktu
zawrócenia



Zasłuchani w samotność


w uszach
żadnej muzyki
monotonia z obrazem w tle
nie zmieni świata
życie bez wyrzeczeń

bo chcieć to móc

jak pochylone drzewa
nad rzeką
kamienne twarze
z tysiącem oczu
odbite na dnie
szafiry wschodzącego słońca

uwiecznione powrócą
w cztery kąty własnych myśli

poniedziałek, 20 marca 2017

Lady romantyczka





odczytywała wersy z rozrzuconych gałęzi
układała własny język z zasłyszanych słów
jakby była kimś w rodzaju poetki
kiedy wiatr podrywał i świstał do wtóru

nie słuchała
pędziła za głosem wewnętrznym
za jaskółkami samochodami

teraz słucha jak rośnie trawa korzenie rozmawiają
wiatr smęci nad głową okrytą grubą pierzyną liści

nasza mała psina

Wielkanocne


w szarą godzinę pacierza i dzwonów
Jezus na Górze Oliwnej pot zbiera
czujne serce co śmierci się boi
zwyczajnie po ludzku ze strachu umiera

Judasz podchodzi po cichu skrycie
wita Mistrza całusem zdradzieckim
pójdzie z mamoną przekupną przez życie
z wyrzutem sumienia na suchej gałęzi
straci je - ten uczeń człek niecny