sobota, 17 czerwca 2017

zamieniona w ważkę

zamieniona w ważkę
Gdy zaczniesz już naprawdę iść do celu,
będziesz podążał w kierunku,
który teraz nawet nie przeszedłby Ci przez myśl.
Z powrotem do siebie
droga prowadzi przez
witraże w seledynach
w przebłyskach promieni
na skrzydłach ważki
falującej nad trzciną
*
z bukietu zieleni
oddzielisz błękit od skrzydeł
a skrzydła od fali
skurczem twarzy
zmierzysz spiętość rąk
wyciągniesz w krańce rozsądku
aż staniesz się ważką


Spotkały się dwie przyjaciółki i jedna mówi do drugiej: ...Ty, zobacz jak ona się posunęła...aż miło popatrzeć ...
- dlatego ostatnio zakładam ciemne okulary... kiedy pacze w lustro.....
W archiwum wspomnień młodość zamknęłam
W miejscu gdzie nie zajrzy księżyc
Bo ty o mnie nie myślisz teraz
A ja czuję się tak pomiędzy
Niebem i ziemią rozwieszona
Zamknięta w kuli wcale nie szklanej
Psychicznie zupełnie rozklejona
Odwirowana z marzeń
Tęsknię normalnie jak każda kobieta
Do ciepła rąk, bliskości ciała
Rozklejam się jak mokra tapeta
Co nigdy kleju nie wąchała:).



Nie ważne jak daleko pójdziesz,
aby odnaleźć swoje miejsce.
Może jedno, a może kilka 
- nigdy nie wiesz.
Zostawiaj zawsze po drodze to,
co najbardziej cenne:
okruchy szczęścia i miłości
w sercach innych ludzi..


chciałam pogaworzyć z krukiem
lecz odwrócił głowę
i uciekł
chciałam pokazać łabędziom taniec łabędzi
wyśmiał mnie wiatr i fale popędził
ku łabędziom
kurka wodna podeszła do płotu
i pokazała nogi od spodu
o kurka, ale ma dziwne stopy

wszyscy przeszliśmy przez coś co nas zmieniło.
z tym Cosiem różnie bywa 
pozostała mi nadzieja
choć zimny czerwiec za oknem.
łzy ronione przez cały dzień
w zimnym deszczu moknę
niebo chmurne jak człowiek
zabrało słoneczny cień
lecz dobre na dzisiaj słowo
przekazał mi poeta brat
z dobrym samopoczuciem od nowa
mogę wyruszyć w świat




czwartek, 25 maja 2017

początek w końcu


początek w końcu

tłum po drugiej stronie rzeki
bliżej pierwsze zmarszczki
kołyszą się niespokojnie
patrz
zmierzch styka się ze światłem
latarnie płoną
świat z gwaru wnika w głębię
gasnąc wśród mostów

mgła rozrywana przez wiatr
kona pod latarniami
powietrze
strumieniem wylewa się
na przystań

schodzimy
niewidzialni nietykalni
nieprzygotowani

niebo wychwytuje początek

dworcowe historie


Kawałek nieba jest w każdym uśmiechu, w każdym życzliwym słowie ,
przyjaznym geście i w pomocnym czynie.


Autobus planowo zajechał na dworzec w Bydgoszczy.
- Pół godziny przerwy- zakomunikowała zmiennik kierowcy, kobieta, hmm niczego sobie.
- Od kiedy?- pisnęła starsza pani.
- Od zaraz , proszę odliczać czas- zaśmiała się pani ‘kierowczyni’ i wyszła na papierosa.
- Czy musi palić, żeby dorównać mężczyznom?- pomyślałam – ciekawe czy też klnie.
Przez kilka minut siedziałam patrząc bezmyślnie w okno. Po drugiej stronie w zajezdni stały autobusy w równym rzędzie, jak do odprawy.
- Chyba odpoczywają- pomyślałam z głupia frant.
Parking ogrodzony siatką bronił dostępu niepowołanym.Za siatką była jakś rzeka. - Chyba Brda - powiedziała allena. - Albo kanał doprowadzający do niej. Do przystani dobijała barka.I dziwne, nawet nie byłam ciekawa jej przeznaczenia. Ogarnął mnie jakiś marazm. I nie wiem dlaczego przypomniały mi się słowa Kamila Baczyńskiego: „ prześpię czas wielkiej rzeźby z głową ciężką na karabinie”. Ni w pięć ni w dziewięć . Czas wielkiej rzeźby kształtuje się codziennie. Ja jestem tylko trzonkiem w rękach budowniczych, ‘ciosaczy,’ nic nie znaczę…Ale spać mogę z czystym sumieniem. Eeee tam, co mi się plącze po głowie. Przemogłam niechęć i wyszłam z autobusu. Szybkim krokiem na sztywnych nogach przeszłam na drugą stronę jezdni, oczywiście przy czerwonym świetle. Pędziłam jakbym uciec chciała przed własnymi myślami. Przystanęłam przy jakiejś chińskiej restauracji. Zapach podrażnił nozdrza i żołądek. Teraz dopiero poczułam, że jestem głodna. Koń z kopytami to mało! Zrozumiałam dlaczego czułam takie rozleniwienie. Brak insuliny. Śpiączka cukrzycowa. A przecież mam cukier w normie. Zresztą kto wie? Zawróciłam. - Zjem loda- pomyślałam. Wstąpiłam do sklepiku. Łakomym okiem spojrzałam… na błyskotki … I kupiłam …naszyjnik. – A co tam, będę miała pamiątkę z Bydgoszczy.
Siadłam na ławeczce i oglądam szkiełka łączone z metalem. Założyłam na szyję – Ładnie się prezentował na czarnej bluzce. Bogato.

- Bardzo panią przepraszam-
usłyszałam za plecami miły głos
- Czy mogę zadać pani jedno pytanie?
Skotłowały się pod czaszką nie powiem wam o czym myślałam.
- Ma pani coś do zjedzenia?
Odwróciłam głowę. Przy ławce stał mężczyzna w nieokreślonym wieku, w białej nawet czystej koszuli, takiego samego koloru włosy i zarost świadczyły, że przekroczył sześćdziesiątkę. W ręku trzymał torbę podróżną wypchaną papierzyskami.
Jakiś żebrak, menel - pomyślałam z niechecią.
Powtórzył pytanie.
- Czy ma pani coś do jedzenia?
- Nie mam – odpowiedziałam szorstko.
- Bardzo panią przepraszam- Oddalił się taki biały, mały i przygarbiony. - Jakby dźwigał krzyż - przemknęło mi.
- Kurna, taki uprzejmy i nie wyglądał na menela. Może rzeczywiście był głodny?

piesdomni
pokaż mi takie miejsce, gdzie sen nie jest snem,
a życie jest jak sen

w małych miasteczkach nie ma mostów
odpowiednich dla psa z kulawą nogą
z wyboru lub pierwszego kontaktu
do ostatniego balastu

z prawdą której nigdy nie stać
na słowa mówione w oczy prosto z mostu
tutaj nigdy nie było

w małych miasteczkach nie ma mostów
które dzielą żałosnych
i łączą półżywych w supermarketach
kupiono- sprzedano do ostatniego wina
zawsze leży po stronie
najmniej sobie winnych
pod mostem
tylko szkło nie ulega rozkładowi


Nie zaprzątałam sobie więcej głowy, wyjęłam szminkę i pomalowałam usta.Co chciałm osiągnąć? Zmusić do milczenia? Oszukać ?
Popatrzyłam na rzekę, na barkę cumującą, na baby żywo dyskutujące o niczym i weszłam do autobusu. Kanapka ugrzęzła mi w gardle jak jabłko Królewny Śnieżki .”Kubuś” smakował jak wiadro piołunu. Ogarnął mnie palący wstyd. Rozlewał się od żołądka po czubek głowy, kropelki potu wystąpiły poczułam pod nosem. Wybiegłam z autobusu. Mężczyzna stał przy kiosku z żywnością. Sięgał do kieszeni. Zajrzałam mu przez ramię, w garści trzymał kilka żółciaków, rysy twarzy zaostrzyły się, usta wygięły w podkówkę. Dorzuciłam kilka monet.Zaskoczony złapał mnie za rękę chcąc pocałować. Wyrwałam się i uciekłam, słowa podziękowania i moje wyrzuty, biegły za mną aż do autobusu. Trzymały się nawet wtedy, gdy minęliśmy Toruń. Czułam się parszywie. Zasnęłam. Śniłam o Cyganach, jakbym to ja była winna, tylko czemu? Biedzie? Chęci żebrania? Braku perspektyw? Słowo żebrak nie przeszło mi przez usta.

Sójka

Stał wróblami podszyty, cały w bieli
w nieśmiałym przygarbieniu nie liczył
ani lat, ani plam na twarzy .
Szary, jak kolor ulicy prawie
przyklejony do przystanku ,
który nie mógł być jego
gruntem pod nogami.

Nie zauważali jedni, inni
wciskali w uszy własną tolerancję
niedoczytanych sumień.

Pewnego dnia ktoś podarował mu torbę podróżną.

W powrocie zobaczyłam cień
wciśnięty w ławkę bez widoku
na jutro.

On nie opuści swojego miejsca.
Inni za niego to zrobią.


Warszawa przywitała mnie pogodnym niebem. Nareszcie przestało padać. Czekając na autobus prostowałam nogi po dziewięciogodzinnej podróży. Nadjechał mój docelowy 127. Było ciemno, gdy dotarłam na miejsce. Marysia wyszła naprzeciw.
Stół zastawiony, a ja nie czułam głodu.


Kawałek raju jest w każdym sercu, które stanowi zbawienny port
dla nieszczęśliwego, w każdym domu z chlebem, winem i serdecznym ciepłem.
Bóg włożył swoją miłość w nasze ręce
jak klucz do raju.
Skorzystamy z niego?

wiersz o przemijaniu, drzewo pień rozdarty trzyma straż


tylko pień rozdarty straż trzyma nad zwłokami

dłonie
dotykają miejsc gdzie przelatywały mgły
wilgotne ciepło mieszało noc miękkim dźwiękiem
otaczającej wody

kiedy lata zaczynały opadać z kalendarza
szczyty w brązach tliły się na tle księżyca
zaczęła wyrastać

wśliznęła się w tożsamość
zdobyła status zasiedleńca
opanowała niezamieszkałe obszary

ratunkiem miała być szczepionka

pękły ramiona potężnego starca
z hukiem i krzykiem
ptactwa

próchnem płacze
zieloność wydeptana przez ludzkie myśli

...

myśli wciąż wilgotne
schną na sznurze
spięte liczbami

ostatni błysk słońca,


cisza
to czekanie
na kres myśli
wygniatają kolejne wschody
łagodnie chwytając w locie słońce
wstępujemy w zachód

zamarznięte na szybie obrazy
odtają ptaki nawołujące

w zdławionych szczelinach
mrok zgasi oddech

cisza

wiersz babyizby

nie toń w domysłach zapytaj o imię
gdy stygną ognisto świąteczne prezenty

zabiorę co dobre spod poduchy śniegu
szepty i dotyk
w spełnienie wrośnięte

na bieli wszystko wydaje się czyste
inkasent rachunek wystawi podliczy
zajrzyj ponownie gdy stopnieją lody

gdybyś przypadkiem był w okolicy


piątek, 12 maja 2017

mgła


zawisł nad mostem
z oparów rzeki
biały całun niewiadomego

patrz dokąd idziesz
metr po metrze
bariera asfalt pęknięcia

nie pękaj omijaj
droga wprowadzi na prostą

nie ma nic
a jednak jest

cały świat
w nicości


stacja odizolowanie, świt


nie zmuszaj do przyjęcia
osobistych wizji
wyparcia świadomości nie pomogą
w ponoszeniu konsekwencji

nigdy nie będę podkładać się
pod pędzący pociąg twoich domniemywań
pamięć zagoi się z czasem
napisy blizn zaznaczą końcowy przystanek

winisz semafory źle ułożone tory
sam ciągnij ciężar po wytyczonym szlaku

odłączam się od transmisji danych
na stacji odizolowanie


świt
wypełza spośród pokracznych
zakrzywień ulic
otrzepuje z mroku ukryte domy
pełne wspomnień w sepii

rodzimy się od nowa
wliczając przeoczone okazje w zarodku
kiełkujemy zwyczajni
z siatką na czole

wychodzimy w miasta poskręcane cienie
gdzie zamiast nieba są anteny
kumulujemy kolejne świty
pozbawione świadomości

dojrzewamy w ślepocie
od początku
aż zakwitną ulice

wojenne


Wspomnienie
na tle nieba
wypełniamy miejsca
wszystko
kojarzy się ze spełnieniem


czekając na spadające gwiazdy
opowiadasz mi o perseidach
tych w czterdziestym czwartym
z gwizdem spadały na brzeg Wisły
nie słucham tyle minęło
czasu
wypatruję

rozchmurz się
kochanie
właśnie spadła gwiazda

styczniowy śnieg sadził długimi susami
by zdążyć przed rozpuszczeniem
wzgórza rozczochrane kopytami
ukazały koleiny

w białej monotonii zwiędły motyl
uczepiony gałęzi prosił o ułaskawienie
osunął się zeschły liść na ziemię

ruchliwy dzieciak - dym z komina
zachłystując się świeżym powietrzem
ogrzewał domów zziębnięte ręce

przedzierałam się przez gałęzie
pochylone pod ciężarem śniegu
garść do garści krok po kroku

wspinałam się
ku wyobraźni

mówisz:
ku wyobraźni nie musisz się wspinać
masz w sobie dosyć by sklecić wiersz
znajdzie się wiosną jakaś przyczyna
parę metafor wyszukasz też



czwartek, 11 maja 2017







nocą tuliłam
wszystkie nieoswojone godziny
miętoliłam róg jaśka
udając że nie do mnie należy
przerwany sen
zapowiadał podsłuchiwanie
stękającego  parkietu
po którm kot stukał obcasami
a pies tulił  do drzwi wszystkie swoje strachy
z pohukującą za oknem pustułką


nagle usłyszałam głośny huk
to pekł mój pusty portfel
aż obudziła się
druga połowa śpiąca za ścianą
trzasnęła drzwiami

i odfrunęła zjawa

lot zmienił trajektorie
lecz nie zlepił wczoraj z dzisiaj

nocą śnisz mi się bardziej pusto

trzy wiersze


KOBIECE BAJANIE W ADRZEJKOWY WIECZÓR

nocą tulę w miękkim uścisku
poduszkowca czasem przekładam
udając że do ciebie należy

przerwany sen

zapowiada oswajanie
z pianiem i gdakaniem aż obudzi się
druga połowa kukułki zgrzytnie
i odfrunie zjawa

dziewczyny
która w wodzie czytała
przyszłość
i paliła się w butach
za progiem

bez wiary leję
wylewy woskowe

pozytywne myślenie
nie moją domeną
streszczać w dotknięciu kartek
życie

zawracam kijem
i martwię się symbolami
u schyłku roku

******

DZIECiĘCY FARTUSZEK

wspomnienia dla wnuków

nigdy nie była dziurawa
starannie zacerowana nie pozwalała
na dezercję żołnierzyków
i pchełek

bez górnych jedynek
wystawialiśmy język na deszcz
licząc krople i kukanie
wiosennej wróżby

kukułeczko powiedz przecie
ile lat pożyję na świecie

badaliśmy wytrzymałość gałęzi
pod ciężarem owoców
naszej siły

kaskady pięter
i gorzki smak pestki
połkniętej w biegu do kieszonki
odczuwało się klapsami

wierzbowe fujarki dawały upust
satyfakcji wygwizdania tego
czego nie mogliśmy wyśmiać

dziś rozbiegły się marzenia
żołnierze z dziurami
w swoich wcale nie dziecinnych mundurkach
wypatrują gołębi na obcym niebie

kto zaszyje
kieszonkę dzieciństwa

******

A KIEDY JUŻ


nie przygotowałam żadnych scenariuszy
Tencojepisze i tak zrobi po swojemu
latawce
uniosą doskonałości nie napisanych wierszy

kolejny obrót
ziemi wypatrującej wyspy z miastami
lśnią jak tarcze wojowników

o wolność
zbłąkanych promieni
na wczorajszym liściu

wtedy
zasłonię się pomnikiem
niepoczytelności

mogę odejść
w glorii

środa, 10 maja 2017

starannie pielęgnuję niepowtarzalność,desperados


Piąta .
Ranek ciasno zapętla się pod głową
krótkim ściegiem poduszek.
Pokój tonie w gąszczu nieprzespanych godzin.

Nie wiem jak blisko jesteś i jak daleko
uciekasz myślami.
Ile nieobecności jest w nas
kiedy sen nie morzy,
szukam luźnych atomów,
może ułożą się w sens.

A może twoje dłonie
wskażą drogę podążającym
za marzeniami.


Poczekam aż się obudzisz
w najkrótszą noc w roku
omijając tutejszy park i kręte drogi
znów zamieszkasz ze mną

na siódmej górze

desperados

mam wiele współczucia
dla rozchwianego wahadła
wędruje po cienkiej linii znaczeń
zepsutej brakiem intymności

niebieskość aż razi
i te oczy bezwstydne
namiętnie wodzą po wypełnionym
męską doskonałością

kuflu

nie pytaj
czy jestem zazdrosna



czas leczy rany, a czasem po latach z lamusa wychodzą najcenniejsze bałagany, do których mamy sentyment, myslę, że kto ma oczy- widzi, kto ma uszy - słucha, kto ma serce zajrzy do niego i nie będzie szydzić, bo choćby i po latach przypomni te głowy pochylone nad stołem

wzburzy się krew..



powiedz
jak często
tłamsiłeś w sobie
łunę wewnętrzną



pozwól

wtopić się w błękity i zielenie
wspiąć na szczyty
aż zadudni w naczyniach wzburzona
krew
może zatrzymamy radość
a powietrze zakipi z wilgoci

nie ominiemy już żadnej godziny
w żółknących krajobrazach
wielką literą spiszemy siebie"

miłosierdzie Boże


łatwiej pojąć mężą lub żonę
niż miłosierdzie Boże?



ziemi na niebo nie próbuj przerabiać
natura wygra walkę o każdy pokłon
w bezdenne tło zanurzeni po czubek głowy
rwącym oddechem targamy nici
wiążące grę z nieustanną walką
o czystość sumienia

korzeniami w Hadesie
trudno uwierzyć w miłosierdzie

a jednak jesteśmy bliscy
bardziej niż nam się wydaje

wtorek, 9 maja 2017


///////////////////////////////////////////\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\\

półjasność ociera się kocim smutkiem
o grzbiet pół półmrr oku
szarobure obydwa mruczą
kołys kołys ankę
na rozległych biegu biegu nach

półcieniami otul otul ona
ciasno oddy ody cham
dobre to i
nie ma innego wyj wyj ścia
wtedy zamrr oczenie jest sytuacją

kuku kuku łka kwili
szyszka za szybko za szybką
spadła nawet zerkając
jednym przymknięciem nie ukrócę
biegu dni

więc dlaczego żyję na pół
gwizd gwiz tka ?


...

półjasność ociera się kocim smutkiem
o grzbiet pół pół mrrr oku
szarobure oby dwa mrr uczą
kołys kołys ankę
na rozległych bieg biegu nacht

półcieniami otul otul ona
ciasno oddy oty cham
dobre to i
wtedy innego wyj wyj ścia brak
gdy zamrr oczenie jest sytuacją

bladym księży księży cem obu stronne
rozmo zmowy warto pro wadzić
w półdro rogi do zwycięstwa

pan Cogito wybaczy wiersze pis ssane słonocą


3


półjasność ociera się kocio
o grzbiet półmrr oku w oku?

szarobure obydwa mruczą
kołys kołys ankę
na rozległych biegu biegu nacht
półcieniami otul otul ona
ciasno oddy ody cham
dobre i to u pana Cogito
gdy nie ma innego
wyj wyj ścia sss-sytu-acyjnego
z zamrr zamrroczonej sytuacji
nie bez racji

***

kuku kuku łka za szybko
za szybką spadła
nawet zerkając jednym przymknięciem
nie ukrócę biegu dni

wymienię ją na kota- jutro

pan Cogito wy baczy wiersze pis ssane słonocą





kocia tęsknota


półjasność ociera się kocią tęsknotą
o grzbiet półmrr oku
szarobure obydwa mrr uczą
kołys kołys ankę
na rozległych biegu nacht

półcieniami otul otul ona
ciasno oddy oty cham
gdy dobre go i
wyj wyj ścia brak
zamrr oczenie jest sytuacją

bladym księży księży cem obu
stronne roz zmowy pro wadzą
wpół dr rogi zwycięstwa

kuku kuku łka za szybką
za szybko wy padła
jutro wymienię na kota
i jego mrauuu murr murando

limeryki


Od życia dostałeś wszystko.
Nie zawsze co najlepsze.
Najczęściej po pysku
za perły między wieprze.


Babcia na pedała - by nie dostać ejca-
gumki założyła,co były na jajca.
Na rowerze babcia może śmigać śmiało
zabezpieczyła się dobrze dbając o ciało.


....
Niebo nie będzie ci niebem,
jeśli wejścia nie otworzysz -
- powiedział Adaś otwierając wytrychem
wejście do raju.

..
Ważne jest także mieć przy sobie piłę.
Gdy nawet wytrych człowieka zawiedzie,
zawsze wtedy można cokolwiek na siłę
otworzyć niebo, a potem... posiedzieć?



dla Areny


układ dziewięciu znieruchomiał nad głową
galaktyczne spotkanie
przy fontannie w samo południe
wypatruję gwiazdy

wymiana porozumienia
między tą co wiatr przyniosła
a dociekliwością ludzkiej natury
między orbitą a satelitą

nic do końca od początku nie wszystko
czasu zatrzymać się nie da
przysiadł obok i kukułczy

jak oddać sprawiedliwość chwili wolnej od przemijania

Szczecin, 01 luty 2006 kawiarnia "Galaxy"

nic nie jest takie jak nam się wydaje'

założyłam w sercu
tajną radiostację

nadaję

zaprosiłam świerszcze
na koktajlparty
po kryjomu
żeby nie było że żartowniś
bez ojca ryzyka

przez tajny nadajnik
wysyłam
świerszczową muzykę
co gdzieś w środku się czai
do pękniętego słońca
daleko też
gdzieś po swojej stronie

wszystko jest obok
do końca
nie wiem co

został mi cień i nie wiem dokąd zaprowadzi

2.

Nic nie jest takie jak nam się wydaje'-

założyłam w sercu
tajną radiostację
własne programy lokalne
nadaję

zaprosiłam świerszcze
na koktajlparty
po kryjomu
żeby nie było - że żarty
bez ojca ryzyka

przez tajny nadajnik płynie
świeszczowa muzyka
co gdzieś w środku się czai
do pękniętego słońca
konającego TAM w oddali

nic nie jest do końca
wszystko obok
a wadzi
został mi tylko cień
i nie wiem dokąd zaprowadzi


wszystko obok i wadzi
nie wiem dokąd zaprowadzi

POETA BYLE JAKI


Oto jestem.
Poeta byle jaki, co słów cedzi tylko połowę.
Co łańcuchem logicznie biegnących myśli
lukruje świat potworem metafor.
Co w wyobraźni zaszywa chęć poznania
budując sztuczną inteligencję z gorzkiej czekolady.
Co burzy zakamarki świętości plując na miłość.

Oto jestem- zmierzch przekwitły srebrnymi wierzbami.
Przemienienia nie dokonały się.
Noc wygwizdała wiatr 'przy igielnym uchu'.

Zapłacz świecie nad bolesnością bycia w kratkę.

Oto byłem.
Nie wypatruj mnie w głębi podświadomości,
w zamierzchu nowego dnia,w duszy karmionej spokojem.
Kołataniem do pustej bramy
nie obudzisz orszaków weselnych pieśni.

limeryki


Kobieta podziwia zimny księżyc,
z kochankiem na zielonej łące.(hop-siup, katarynka)
Gdy on położywszy obie ręce,
rozklejone gorącem,
rozpina guziki w sukience
na zielonej łące.- (hop-siup, katarynka)



to dopiero siupy były
jak po ciemku guziki się pomyliły
Dobrze gdy były od sukienki
wspomnianej w wierszyku panienki
krawcowe do innych sukienek
też guziczki przyszyły....




wybrzuszył się mówca
jadem z głębi ucha
krztusząc krople żółci
jednym zębem stuka

nos wyżej stawia
by wyciszyć mocniej
wzmocniony strzeliście
rozgniata owocnie

wsadził się na drzewo
natrząsać się z siebie
sople mroźne głową
wyżłobił na glebie

chcieli internować
skoczył do przerębli
by się hibernować
z absolutu głębi



Od życie dostałeś wszystko,
brałeś co najlepsze,
lecz gdy nie sięgałeś gwiazd,
rzuciłeś perły przed wieprze.

Dostałeś za mało.Chciałeś dużo tak.
Jednego ci jednak brakuje.
Nie spisz i nie jesz,
bo humor ci psuje
myśl, że się starzejesz.

Chciałbyś być wiecznie młody i zdrowy,
lecz nie podpisuj z diabłem umowy.
Sa inne sposoby,by młodość zatrzymać i zdrowie.
Zapytaj serca, ono ci powie.

Zdradzi ci sekret życia z radością.
Sekret, który każdego nurtuje:
Miłość jest wieczna.Ciesz się miłością,
jej wszystkim do szczęścia brakuje.

2004,


miłość to jest coś takiego
na nią nie ma dziś mądrego
tak właściwie nigdy nie wiesz
czy miłości można wierzyć

dziewczę mówi do chłopaka
że pojedzie hen daleko
wyjdzie ledwo za opłotki
a tam drugi na nią czeka

czy to miłość-chyba nie
skoro ona kłamie w oczy
a on też nie pójdzie za nią
już go inna zauroczy

dwie miłości-serca cztery
taki głupi cały świat
kochasz kogoś myślisz o nim
on prócz ciebie drugą ma ..ha..ha..ha


miłość ma wiele odcieni
dla jednych to słońce w kieszeni
dla innych modlitwa i wiara
niespełnione marzenia to kara
a jednak na nią czekamy
fortuny za nią oddamy

LUBIĘ ZIME...

lubię zimę z ośnieżonym celem
skrzypiący śnieg pod butami
sino blady lód na jeziorze
czerwieniejący pod łyżwami

lubię zimę z ciepełkiem pokoju
płomień strzelający w piecu
kłotnie sikorek z wróblami
i z kowalikiem kradnącym conieco

lubię wigilię z rybą i opłatkiem
prezenty wylegujące pod choinką
sylwestra z szampanem i życzeniami
by Nowego Roku nie witać cytrynką

lecz nie lubię lodowatych spojrzeń
oczekiwania bez zbytniej nadziei
sopli palców na pożegnanie
zimnego bałwana w pościeli

..
niefrasobliwie rozgrzać
bałwana do czerwoności
to pod pościelą
na dłużej chętnie zagości.
...

niestety racji w tym nawet sporo
potem z bałwana wychodzi zmora
..

gdy żar ust i rąk
rozpali bałwana
zostanie z niegO
tylko mokra plama.



spacerpo wsi,ostatni wspólny


spacer gdzieś ostatni wspólny
kosz papierówek
krople deszczu zadomowione na liściach
świadomość goni
poza wrzesień


trzciny kołyszące ostatnie promienie lata
udaje się złapać na wędkę
mały kawałek rozdartego ja


rzucamy wspomnienia donikąd


pamiętam; kogutami ocknął się ranek
przyniosłeś naręcze świeżych zapachów
łąki budziły zaspane nuty ptaków


teraz nie wiem
gdzie czas zatrzymuje sie w miejscu


tamte chwile zasuszyłam w wazonie

spacer po wsi,ostatni wspólny


w drodze nad jezioro

szliśmy szosą mokra od łez nieba
wabił zapachem
sad z papierówkami

sięgaliśmy po pachnące jabłka
płosząc krople deszczu zadomowione na liściach
spadały na nasze głowy
udawaliśmy że to nie nas

 goni świadomość
poza wrzesień

słońce wyzłacało trzciny
 kołyszące promienie lata
udaje się złapać na wędkę
mały kawałek rozdartego ja


rzucamy wspomnienia pod fale
wrócą do nas kolejnego lata


pamiętam; rzeźko ocknął się ranek
w zapachu kawy zmieszanej ze świeżym
 naręczem  zapachów
które weszły wraz z toba do domu
pobliskie łąki
budziły zaspane nuty ptaków


teraz nie wiem
jak zatrzymać czas w miejscu
które pachnie papierówkami


tamte chwile zesmażyłam w dżemie




łzy płyną parami
uśmiech sam kwitnie inaczej
we dwoje droga nie nudna
gdy się razem śmieje i płacze

środa, 3 maja 2017

operacja- 27 luty 2017- Koszalin dr Tarnowski



szpital
Uciekłabym gdzie pieprz dojrzewa,
żeby tylko nie dać się pokroić.
Składam się z przypadków trudnych do zdiagnozowania.
A może pokażę im środkowy palec,
skoro gubią się w zeznaniach na temat zepsutych części.
Zawsze chodziłam pochyło
szur, szur, więc po co teoria o rozchybotanym kręgosłupie.

Kończy się zima za oknem palą papierosy zagubieni święci.
Pod murem jakby przyklejeni. Wyrastają z kikutami petów.
Chorzy natrętnie mruczą po drzwiami.

Kiedy mnie otworzą będzie blisko.
Dlatego rozmawiam z umarłymi.
Gdybym miała tego nie przeżyć. Dam nogę.
Niebo mnie przyjmie?

Neurochirurdzy
Stoją nade mną i dywagują.
Łatwo o pomyłkę .Chociaż oni wiedzą najlepiej.
Mogą otworzyć drzwi śmierci.
Położyli na ołtarz ofiarny. Złożyli co się wytrąciło w procesie życia.
Wyprostowali jego drogi.

Jest cicho.
Za cicho żeby usłyszeć prawdę.
Chowa za plecami język gotowy skłamać.
Kłamie, wiem, że kłamie obiecankami, że się odnowi,
bo nerwy tak mają.
Na pocieszenie wmawiam sobie, że to tylko koszmarny sen.

Syn
Budzę się. Odgarnia grzywkę z czoła, ściera pot.
Pustynia.
Proszę o kropelkę wody.Wyciska krople cytryny.
Oaza.
Rzygam, torsje wstrząsają ciałem.boję się,
że popękają szwy.A on poprawia poduszkę i serce się ściska.
Współczuciem.Obiecuje że będzie.
Przedawkowuje optymizm.
A ja doszukuję coś przeciwbólowego dla siebie.

w domu
|Córcia
Czeka z utęsknieniem z drżeniem w sercu. Współczuje.
Pomaga.
A mnie łamie w oczach.Ogromne uczucie miłości.

Wyjechała
Ktoś musi wstać.Nikogo nie ma.
Wstaję i padam. Nigdzie nie ucieknę,
póki nie odrodzi się na nowo, nerw.




niedziela, 30 kwietnia 2017


Emerytura, cóż to takiego,
czy oznacza koniec wszystkiego.
Cztery ściany pokoju,
dla świętego spokoju?
Koniec plotek przy kawie,
- ja się tak nie bawię!

Portfel cienki, aż płaski.
O rachunki niesnaski.
Koniec zagranicznych wojaży,
koniec spełnionych marzeń.

emerytura Stasiu to coś pięknego
można wywalić wszystko do kosza
i zacząć nowe życiowe wątki
znając z autopsji złego początki

że kasy nie ma? A było za wiele?
niech tylko starczy na ''chleb i wodę''
wesoła dusza nie musi kucharzyć
ubierzmy w radość naszą swobodę
zak stanisława
zak stanisława
Użytkownicy
10,886 postów
Napisano Wrzesień 7, 2006
no, cóż zostaje jeszcze nadzieja
lub mżonki o wielkiej wygranej
gdy jednak wiatr je wywieje
oddam się poezji kochanej

czwartek, 27 kwietnia 2017


karmisz nas Panie gorzkim chlebem
prawdy


sumienie i chleb idą w ludziach parami,
to stanowi cechę człowieka
i decyduje o jego godności

Stwórca wciąż ma do mnie jakiś interes
nie pozwala spokojnie bujać w fotelu
czy doświadcza po to by sprawdzić czujność
ogołocić ze złudnych podszeptów świata
czy zedrzeć kolejną maskę
za którą łakome dziecko
spogląda bezradnie na opłatek księżyca

coraz bardziej
zapominamy o jednym i drugim
Szukamy Boga nie słysząc Jego głosu

- a On Jest tym który Jest.

środa, 26 kwietnia 2017





gubić problemy

zadryfiona własnym dylematem
uzbrojona w fotony świateł
popłynęłam w czwarty wymiar
tropić troski zadeszczone
dni czekały słońca

nie pytałam gdzie zapał
gdzie wiara dotrzymująca kroku
bezwiednie z nurtem
czasu nie goniłam - istniał
przy mnie obok i po przekątnej

zaskrzyło powietrze w oczach
słońce suszyło przystań
nie ma rozwiązań prostych
najpiękniejszych chwil
oczekiwanie

,,,,,

ktoś niebo zamalował szarością
zachód nie rozlał się tulipanem
wieczór spiję słodem chmielonym
a nocką pająk mi sprzędzie
poduszkę marzeń wygiętą w księżyc
jak żagiel popłynie po niebie
do Nibylandii dziecięcych westchnień




gołębie opuszczają gniazdo

na progu
kot z dwoma pełniami
błyszczy przesadnie
i gołębie szykują się
do opuszczenia gniazda

za progiem
świat otworem
obok - powietrze nie drga
kwitniemy przekwitając
dalecy od siebie
- bliżsi
ziemi rozpędzonej

coraz szybciej biegnie


czasu i gołębi nie przekupimy
starym chlebem
nie potrafimy też zatrzymać
siebie dla siebie





inna aura co godzina
za nos wodzi figle płata
ciepłem ranek rozpoczyna
by w południe dać kopniaka




rozumiem twój wieczny ból głowy
miasto ma to do siebie
nieustanny szept za uszami
jesteś tak jakby cię nie było

Najważniejszym związkiem, w którym kiedykolwiek będziesz, jest Twój związek z samą sobą.
Niezależnie od tego, czy w danej chwili ktoś jeszcze będzie u Twojego boku- właśnie,
tylko ze sobą będziesz przez calutkie życie.
Dlatego pozwól sobie być autentyczną w swoich dziwactwach i niedoskonałościach.
Bądź jedyna w swoim rodzaju- a będziesz absolutnie bezkonkurencyjna.

Dla mnie związek z kubkiem kawy :D
Prawda-li to? Moje panie?




http://zahoryzontemmysli.uchwycone-chwile.pl/…/comment-pa…/…


Beznadzieja – jeśli nie wiesz o co chodzi to wiedz…


serce Eryniom oddałeś
za życie przespane w półprawdzie



przywiodło mnie na te bezdroża
dookoła wody, lasy, pola, kilka domków
jeszcze niewygładzonych cywilizacją
chybotliwe i ciemne wiejskie zapatrywania
przelewają się i łamią falami
czasem okoniem stają rozpaczliwie zasysając
powietrze spierzchniętymi dłońmi
zawężają drogę do nikąd
zatapiają palce głęboko
w horyzont gęsty od piany
tyle z nich do dziś

dźwięk telefonu otwiera mi oczy
- pani koleżanka wykopała panią z pracy

wykrwawiam się jak chusta Weroniki
rozdzierana na strzępy z chciwości
i głupoty

… że chodzi tylko o pieniądze

wartości zmienne nietrwale
na ołtarz wyniosłe pychą
w przyjaźni z oślepłą Temidą
udają przyjaciół

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

tęsknota



Tamtego dnia byłam u kresu.
Usiadłam na wzgórzu w cieniu sędziwej lipy.
Patrzyłam na zachód słońca nad sędziwym dębem,
za kamiennym domem,
myślałam o samotności mieszkających tam ludzi,młodych a jednocześnie
starych, niby razem a osobno.
Chciałam ukryć wilgotność oczu,
jak pustelniczka uciekająca przed sobą.
Włóczęga szukający sensu istnienia.
Spoglądałam na chmury płynące jak życie, co przecieka przez palce.

Pochyliłam się nad fiołkami rozrastającymi się pod starą ławką.
Opanowały kawałek terytorium, poczuły wolność przestrzeni.
Swobodę,której mi brakowało.

Kontemplowałam szum trawy, jej wilgotność, każde źdźbło,
z własnymi liniami papilarnymi.
Chwytałam ostatnie promienie umierającego dnia,
tamtego dnia umierałam z nim,
tęskniąc.





pokaż mi
ogrody marzeń
i nas pośród kwiecia
mów
dłońmi na moich plecach
w południe pokaż mi cienie
jak biegną za nami
zielone przestrzenie
mów
oczy przymykam
tulę policzek do ziemi
słucham
cieni



niedziela, 23 kwietnia 2017

Rozmowa wcale nie liryczna




Widzisz
wróble radośnie piórka pieszczą dzieląc radość stadła
- mówię o wiośnie, maleńka, gdybyś nie odgadła.

Za oknem jaskółki odbudowują związki ze starymi gniazdami .
- To o ptaszku, kochanie, nie o tym co między nami .

Kocim? pazurem rozdarta marynarka przytępia ciszę.
- O czym prawisz kochanie? Wcale cię nie słyszę.

Buty znudzone brakiem ciepła stóp, pokasłują rytmicznie
- Nie ma co się ślimaczyć, odrzekł pan flegmatycznie.

Przyczesał siwą kępę chcąc wyczarować przystojnego szatyna
i pomaszerował pod okno strzelać w nową sąsiadkę
- oczyma

piątek, 21 kwietnia 2017

wygnani z raju


pogubiłam myśli wczorajsze

i cóż strony tłumaczeń
nie mają żadnych znaczeń
kiedy ty na odległym końcu
a ja z pasków nadzieję wiążę
*
kwitnąca weszłam w świat klepsydry
odwrotnie
posypały się ziarnka
w mojej głowie
pustka

powiadasz
wiek ma swoje prawa
prawda

pozwala poczuć
wygnanie z raju

środa, 19 kwietnia 2017

ALEKSANDROWI NA PIERWSZĄ ROCZNICĘ URODZIN




pragnę usłyszeć twój głosik
świergotu dzwonek srebrzysty
uścisnąć ciałko twe kruche
otrzymać buziak soczysty

jesteś daleko ode mnie
dalej niż ptaki na niebie
co pieśń o miłości spiewają
i mojej tęsknocie do ciebie

niedawno skończyłeś roczek
na nogach trzymasz się mocno
zrobiłeś swój pierwszy kroczek
w nową przyszłość- uroczo!

sprytny i zwinny jak sarna
dom cały radością napełniasz
a wieczorem po ciepłej kąpieli
ledwo na nóżkach się trzymasz

tęsknotę tkam z mgły muślinowej
kwiaty rozsiewam na grządki
czekam, przyjedziesz i swoje
zrobisz w ogrodzie porządki

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

marzenia przy nadziei


przyfruń do mojego ula
zapukaj w oczy zaglądając
w głąb ogrodów
ustami wysłuchaj
kwiatów
- z tobą gwiazdami zapiąć się niebiesko
pod samą brodę uniesieniem ramion
od progu pogonić ciszę
pszczelim brzękiem
zamącić toń
wyskub płatki zmartwieniom
i rzuć na cztery łapy
jak kot spadam z marzeń
ciągle przy nadziei




wiedzą o nas psy w ciasnej ulicy



pisać
choćby o tym że wiosna się na nas wypięła

jak nigdy dokuczliwa w tym roku
oddechy płyną mgliście
w stronę sadzawki
a niech płyną

zobacz
księżyc i gwiazdy rozjarzone
jak nasze wnętrza
wiedzą o nas to czego sami
nie umiemy wyrazić

chciałam powiedzieć
że nie musisz mnie uskrzydlać
sama dokonam wyboru

narodzi się nowa zieleń
po raz kolejny
tym razem bez Marsa
i będzie równowaga

lampy nie muszą nas oświecać
w zmroku naszej jesieni

staram się nie pamiętać
gdzie zgubiłam wątek



pokaż mi

ogrody z marzeń
i nas pośród kwiecia
mów
dłońmi na moich plecach
w południe pokaż mi cienie
jak biegną za nami
w zielone przestrzenie
mów.
oczy przymykam.
tulę policzek do ziemi
słucham
cieni.

czwartek, 13 kwietnia 2017

zielono, wiosennie


Gdy zaczniesz już naprawdę iść do celu,
będziesz podążał w kierunku,
który teraz nawet nie przeszedłby Ci przez myśl.


Z powrotem do siebie
droga prowadzi przez
witraże w seledynach
w przebłyskach promieni
na skrzydłach ważki
falującej nad trzciną
*
z bukietu zieleni
oddzielisz błękit od skrzydeł
a skrzydła od fali

skurczem twarzy
zmierzysz spiętość rąk
wyciągniesz w krańce rozsądku
aż staniesz się nie ważką




moment czasu w czasie
w stronę słońca
droga prowadzi przez
nadzieje nawinięte na kołowrotek wieczności

jak mgła ziemię ,skrywam w dłoniach oddech
targany wiatrem w czas burzy,
gdybym mogła, jak ptak patrzeć w słońce,
bez obaw ogrzać rozmokłe pióra
tęsknotą, która łączy dwoje szukających
wspólnego języka

a tak siedzę nad czystą kartką ,
nigdy nie wiem, co wyjdzie,
koniec dnia, albo zakończenie sezonu,
gdy wszystko zastyga, nawet czas staje ,wtedy
czujesz najmocniej zapach skoszonej trawy
o zmierzchu,

bo wiesz siano nie dla mnie
mam już swoje lata

nad Drawą




Pszczoła wciąż kwiat na kwiat zamienia
To mniszek, to kwiat koniczyny.
Kwiat więdnie jak nasze pragnienia.
czy tylko los jest temu winny?

Pękate od zieleni wzgórza
porosłe samoistnym lasem,
w południe żar w rzece zanurzą,
i ciebie schłodzą, czasem

wsłuchują się w kościelne dzwony,
które wołają na roraty,
pola bezpańsko zostawione,
modlą się o snopy nie kwiaty.

Pastwiska choć pełne są rosy.
Wzgórza przepasane weselem.*
Łąki nie stroją się dziś trzodami,
choć szmaragdowa na nich zieleń.

PS.65




niedziela, 9 kwietnia 2017

wyspa szczęśliwości



- ja jestem do wymarcia
i do wyginięcia jestem bo moja populacja liczy
mnie + przychówek
* Plezantrop


A im mniej mnie tym więcej ciebie

Hej, ty tam ,czytający zeznania zezowatych,
cicho bądź, wszak masz tak samo
przesrane na pograniczu tego i owego
a najbardziej tegotam braku -
płetw do falowania na kruchym grzbiecie Kanta,
szarej egzystencji podołać nie potrafisz
uczciwie
przez ucho igielne
na łebki od szpilek
popatrzeć
wydaje ci się, że wiesz
nokautując między karcz pniaków
a slogany współczesnej "intelidencji "
obeznanej z rodzimą destrukcją
i buraczanym Poważaniem Obywateli
Popiskujących w dżungli
na lianach znaczeń wiszą wszystkie moje
i nie moje

pnączy wybujałych ponad czasowość
nikt nie pokona
własną głupotę zapisałam ci w testamencie
nic tu po mnie

Zielono mi udaje damę w kapeluszu






farbowany lis
kłębek srebrnych nici tak naprawdę
nie umie odnaleźć drogi w lesie
zbyt ciemno
pod nogami mchowa rzeczywistość
przekracza wyobrażenie o tym
co na pewno nie należy do świata lipy
noski i kulki bez pancerza
zielony świerszcz
śpiew i szemranie
tych co nie potrafią żyć w zgodzie
z naturą naturalnie
najlepiej wychodzi się przez okno
w stronę gór
z kamieniem w ręku
alternatywa
schodzić albo rzucać
a może opcja trzecia
zzielenieć, zazielenić ?

bo nigdy nie wie co z tego wyniknie



oparta o ścianę z punktem ciężkości na piętach
gotowa w każdej chwili do pozycji na baczność
na przeciw hologram prostych, ludzkich pragnień
wiruje w przestrzeni zbyt wysokiego napięcia

nie wyciąga ręki by nie spłoszyć sygnałów
więzionych w zielonych jabłkach
bez odbioru

a może jednak




Radziowi naszemu psinie zaginął nie wiadomo gdzie

natrętne myśli zajmują wciąż to samo miejsce
tyle butów mi pożarłeś, tyle pcheł z ciebie wybrałam
a teraz co? nie ma cię
rzeczywistość urasta do rangi smutku
nie wiadomo po co myśli
co wieczór nie dają spokoju

nadzieja na wyjście z szeregu
zaginęła razem z tobą

zostałam bez przewodnika,
kto będzie mnie bronił podczas spaceru
do kogo będę się żalić, że iść nie mam siły
nie ma ciebie i nie wiem gdzie jesteś
psino moja psotna

ona

za nami pokryte śniegiem zbocze
woda spada z hukiem myślę że dobrze
wyszłam na ludzi
stojąc po obu stronach
rozciągałam uśmiech rzeki
kończąc
uchem przy słuchawce
gotowa słuchać oddechu
w jedną stronę
jak wierzba pochylona
zorganizowałam sobie czas

a ty

szukasz pętelki od zgubionego guzika
wśród martwoty blokowisk
pokonujesz swoisty maraton wyboistości
a mnie ciągnie na łono
z natury tak mam

on

- ty jak zwykle znów dziecinniejesz
mówisz- więc przekornie będę dorosła
z kory akacji zrobię łódeczkę
fala marzeń będzie mnie niosła
z liścia dębu postawię żagle
mocny wiatr w nie dmuchnie wesoło
poniesie mnie za wodne kręgi
nie potrzebne będzie mi wiosło
czas utonie w morzu na teraz
trwałe nasze się nie oddali
jeśli czas wypłynie na wodę
nie dam nigdy zakryć się fali
będzie mnie niosła w marzenia

dorośnij w końcu, kobieto!

sobota, 8 kwietnia 2017

Gniazdko o poranku




dziecko to uwidoczniona miłość- Novalis

świt przegląda się odbity
światłem moich myśli
naciąga sukienkę

dzień wpadł wesoło
przecierając wczorajszy makijaż
kosmetyk przeciwzmartwieniowy

cisza przeciągnęła się kocio
leniwym grzbietem ciepłego mleka
nie wiem skąd zapach

pobiegłam za promykiem
utulić Twój sen delikatnie
by nie spłoszyć

wyfrunąłeś ptaszku
za morza za rzeki. odnajdę Cię
w moich wierszach


kochanie —

( przygoda w Scarborough)


pozytywna zmiana azymutu


w poszukiwaniu włoskich ogrodów


Sami jesteśmy dowodami
na istnienie zdarzeń niemożliwych.
Czy wiemy o tym?
idzie za mną chłodzi szeleści
trzeszczą rozdeptywane kwiaty buczyny
miazga ziaren nie nadaje się na ząb nawet dla wiewiórki
drzewa ogołocone ze złudzeń przepowiadają
- zima będzie głodna

pokrętnymi schodami ciągle w górę w nieznane
głupota czy chęć przygody wyzwala adrenalinę
po drugiej stronie rzeki
pod mostem krzyki znajome i swojskie
gęsi rzucają się wpław w moim kierunku
niestety nie mam czym dzielić

kwiaty postrzępione nie same z siebie
nie nadają się na żer
niebezpiecznie droga się zwęża
i kończy przepaścią

nagle błysk i furkot tysiąca niebieskich skrzydeł
jestem po drugiej stronie gołębich widoków
bez okruchów na dziś

i co dalej

wtorek, 4 kwietnia 2017


z rzeczy niedorzecznych albo nie do rzeczy
wybrałam makówkę
dlaczego?

bo chciałam zasiać ciszę dookoła i w sobie
wyciszyć ból zarazić radością
ostatnio nie grzeszę

aż dziwnym się wydaje że bez napastliwej prawdy
zatrudniłam ręce do umywania rąk
wszak nie od parady głowę noszę

się z zamiarem wymiany perspektywy życiowej
na perspektywę malarską
do pionu ustawię drabinę
pod zbuntowane drzewa

i tym sposobem wydalę z siebie myśli
słowa na zbędną przeraźliwie odległą
odległość stopy od głowy

mogę już swobodnie pod drabiną
-nie bojąc się zapętlenia w pętlę czasu-
przejść w ciszę
a co z tą makówką?

Od wczoraj

parzę pustkę w nieczystym kubku
formują się fusy myślowe
nasycone na większy głód
szczerego uśmiechu skrzydlatego klonu

co bedę z tego miała
nie pytaj
coraz mniej odpowiedzi w oddechu
wiatru za szybą nie zamienię
na cichy kąt twojego przyczajenia
w ogrodzie marzeń
posadziłam cebulki koloru
wyrośnie z nich tęcza
i napełni kubek spojrzeniem
prosto w oczy przyszłej wiosny

cieszysz się?

sobota, 1 kwietnia 2017

takie moje zmartwienie


Okładam zieloną herbatą bolące oczy .
Mgiełka otacza mnie aureolą spokoju.
Ile czasu potrzeba by ozdrowiały
niemrawe poranki czkające czarną
albo z mlekiem nie mogę się zdecydować
–wrzody, udar czy kamienie .

Konsekwentnie pracuję nad rozrostem
zielona łąka bardziej potrzebna
niż moje 'alboalbobanie'
w nicnie znaczących wersach

nie stawiam priorytetowo talerza z zupą
albo markowych butów
skrzeczącej papugi nad orła
łamiącego skrzydła w przyciasnej klatce.

Nie do mnie należy jego wybawienie
lecz ja nadstawiam policzek
z blizną wczorajszej niezgody,
której nie łaskoczą już obiecanki.

Tylko nad ranem
dziwi mnie jezioro łabędzie
na mojej poduszce.



Dzień już trochę mniej mglisty,
słońce powoli spija jej mleko.
Ździebełka trawy już się zielenią,
na brudnej bieli drozd
odkrył pierwszego zwiastuna.

Niebo nie darzy jeszcze ciepłem,
za którym tęsknimy w nieprzespanych nocach
niby na jawie jeszcze w półśnie
zielenimy radość spisaną w wierszach.

Tak bardzo chcemy
zaiskrzyć do miłości,
gotowi na wszystko
przydarzyć się może
jutro
wkrótce.
Lecz już dziś
przytul mnie słowem.
pogłaszcz jak głaszcze się kota.



kiedy dzień budzi oczy
nie zadaję pytań
co jest za kolejnymi drzwiami

chwytam chwile

nastrojone na radość
i nie płaczę za jaskółkami

zawsze wracają





czasami



palisz w kominku zapach
to magia sosnowego lasu
niesie kadzidło

staję pośród – jak Westa
składam ręce

a czasem rozkładam
wykrzesane słowa


iskry w oczach


czwartek, 30 marca 2017

hotel pod gwiazdami...




- Pokaż mi takie miejsce, gdzie sen nie jest snem, a życie jest jak sen.

w wielkich miastach nie ma mostów
odpowiednich dla psa z kulawą nogą
z wyboru lub pierwszego kontaktu
do ostatniego balastu

z prawdą której nie stać
na słowa mówione w oczy
prosto z mostu
tutaj nigdy nie było

w wielkich miastach są mosty
które dzielą biednych i bogatych
łączą żałosnych w supermarketach
kupiono- sprzedano do ostatniego wina
zawsze leży po stronie najmniej winnych

pod mostem tylko szkło nie ulega rozkładowi

most nadziei i miłości- do Kosowa






stoję pełna obaw
chociaż słońce świeci,
gonię chwile
spędzone razem z synem

ciężar serce przygniata
bo leci na koniec świata
na misje pokojowe do Kosowa
daj Boże niech doleci szczęśliwie
a potem powróci zdrowo



najlepiej myślę,przy myciu...


najlepiej myślę przy myciu naczyń
hektolitry rozcieńczają
wyobrażenie o szukaniu nas

siebie szukać nie muszę
tylko czasami gdzieś gubię
buty
zaczepione o wskazówki
długim jęzorem donoszą
na szaleństwa zegara
nie pytam która godzina
gdy znów zaczynam żyć
boso
w zapachu modrzewiowych kadzideł
uparcie zrzucających igły- nie igły
przed chłodem
myli się ten kto myśli -

że moje serce naszpikowane nimi

Panwkratke wpadł w oko...





- cholera, znowu leje-
Pokryta ciężkim szkłem kopuła Oka
nie przepuszczała kropli, ale co tam
żeby wyrównać cenę można ponarzekać
- za darmo-szkę.

Świat jest jednak po niebieskiej stronie
widokiem zafascynowani stanęli w miejscu
w kulminacyjnym punkcie Oka.
W dole Tamiza o wylizanych brzegach
szczerzyła się maleńkimi stateczkami.
Wielki Ben groźnie rozpoławiał
chmurzaste zwyczaje parlamentu.

A Oko londyńskim zwyczajem taktownie
do niewygodnych sobie gości, stało
widokami w dół, czekając na popołudniową herbatkę,
zamarły wrażenia na czubkach głów.
Panwkratkę na zimno podjął akcję
krawatową.

Wykręciwszy się po polsku z krawTalinami
szarpnął drzwi i spuścił się w błoto,
potem schodami przed siebie nie bacząc na stamiziałe buty.
I stali się sobie równi on i rzeka
- S prawiedliwość jest moja - powiedział zdegustowany – Kiedy stanęło,
niech stoi sobie

krzyk Munka w izolacji


codziennie stąpa po mozaice kamiennej
rzeczywistości wyłożonej w kuchni niedosytem uczuć
grubą podeszwą izolując się od zimnych aluzji
co dobre minęło wraz z nastaniem zimy
ciepły płaszcz nauszniki i muzyka z empetrójki
ratują przed zgnilizną

po kątach pająki myśli
wyżebranych dla żabiego króla
snują sieci ze słabych ogniw
a niech sobie myśli skoro wskazówki
za późno wprowadziła w życie

nie dostała księcia na białym rumaku
zamiast tego na oślinie
z głupim jasiem po bretońsku
zgotowała zimne okłady

wdycha wczorajszy kurz
jej świat budowany na szklanych przęsłach
rozpadł się jednym milczeniem
głośniejszym od krzyku Munka





Wstęp do historii filozofi
i

Moją akme
odmierzyłem korkociągiem
kręcąc, aż do zawrotu głowy
i kłucia w nadgarstku
z przednim winem płynął byle jaki sen
jednak
życie jest cierpieniem
księżyc - blady dym
szary popiół switu
wreszcie wschód brudny

czerwień Rioja na dnie szklanki
To Demokryt miał rację:
Świat tworzą atomy korków
i próżnia butelek

zasiałam dzieciństwo


skopałam ogród
i zasiałam dzieciństwo
patrzę jak wschodzi
jak radośnie kroczy ścieżką

czekam aż zanurzy się
w zapach dłoni
ukołyszę wieczorem
wysłucham słów najmilszych


po latach
przeżuwając powoli chleb
odszukam w pamięci dziecko
w różowym ubranku

moje szczęście pachnie wiosną




środa, 29 marca 2017

recepty na życie






Tworzę własną receptę na dobre życie i własne szczęście. Uczę bezustannie siebie i tych, którzy tego potrzebują,a których miałam szczęście poznać i spotkać,radości życia i doceniania każdej chwili, każdego danego nam dobra. Przekazuje im moją umiejętność cieszenia się ulotnymi chwilami, maleńkimi radościami i drobniutkimi prezentami od życia, losu i ludzi, a nade wszystko doceniania tego, że wciąż żyjemy. Mówię im to, w co sama wierzę całym sercem...że nieważne ile jeszcze będziemy żyć, ale ważne... JAK

motto na dzisiaj :
Nie łam się przeciwnościami losu, niosą ze sobą lekcje, której nikt Ci nie odbierze.




Nie rezygnuj nigdy z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie.




Jeśli doprowadzisz do porządku własne wnętrze,
to, co na zewnątrz samo ułoży się we właściwy sposób.
Eckhart Tolle

Sami kreujemy swój świat. To, co wewnątrz nas, to na zewnątrz nas.
Jeśli poszukujemy Prawdy, szczerze, mocno, to prędzej czy później, znajdziemy w życiu złotą nić prowadzącą do niej.






chciałam dzień zbudzić przed świtem
gdyż księżyc niecnota
grubym brzuchem rozpychał szczeliny
z mojego łóżka
wypłoszył wszystkie nocne marki
obdarta z ciepłego snu
z rozwichrzonym natchnieniem
jak wiatr szukający przygód
zaszeleściłam ołówkiem lirycznie

obudziłam się w bieli







i kolejna pora roku trąca mnie w ramię


Zanurzam dłonie w kopiec liści.
Stopy opijają się kropelkami dżdżu.
Od rana pachnie nasączona ziemia.

Liście pod uderzeniem kropel,
tworzą symfonię w empiriach półsennych.

Słucham.
Przelatujący klangor trąca kolejną datę.
Myśl ją rozbiera nieskończoną treścią.
Pulsuje rdzawo w porudziałych skroniach.
Pożegnania nie są moją domeną,
mokną policzki.
Rozpadało się na dobre.


Tylko cisza nie dzwoni.


tak było 30 marca 2012 roku




nie ma rzeczy lekkich i ciężkich


spójrz
za oknem stara ławka puszcza na wolność
zielone listki sztucznych kwiatów
w butelce po żywcu straszą kąt za szafą
najlepsze miejsce dla pająków
łapią w sieć naiwne muchy
poczuły świergot ptasi

umieścił się w sercu w głowie zazieleniły się myśli
w całej okolicy
życie nie mieści się już w garści
nastąpił czas odrodzenia prostych dróg
do niebieskich pantofelków

zejdź w głąb siebie i rozsiej
to co w tobie najlichsze i najstraszniejsze
twój ciężar
niech wzejdzie i stanie się zielenią

bo widzisz
to co lekkie niczego od ciebie nie chce
a ciężkie samo się garnie jak kamień do kamienia

pracuj nad tym co ciężkie
udźwigniesz
udźwigniesz, masz to w genach





dzień z książką

W okno wsącza się deszczowy poranek
Przyciemnia szyby w czystych oknach.
słońce daleko gdzieś ponad chmurami
Za oknem drzewa, kwiaty mokną.

My ludzie zimy w błękitnym pokoju.
Spokojni z siateczką na twarzy.
Wierzymy, nic złego nie może nas spotkać.
W czterech ścianach dane nam marzyć.

O światłach na niebie odległym a bliskim,
o dzieciach, co wyfrunęły w świat.
W smutkach, kłopotach i radościach wszystkich
na krótkim sznurku trzymamy czas .

Któż się minionymi przejmuje latami.
Że serce,że stawy nieczynne.
I święta tak szybko już też są za drzwiami .
Za nami radość spotkań rodzinnych.

Łatwiej złapać srokę za ogon




niż robić zdjęcia drugiej stronie tęczy
obejmującej nasze gorące głowy
ani liściom opadającym na taftową suknię
wieczoru
nie wkładaliśmy do dzbana bukietów
splecionych rąk

deszcz tylko od zawsze tak samo
plącze dłonie zasupłane węzłem
koczowniczego trybu

twarz osnuta misterną siecią
skraca czas pamięci
co więdnie w ciszy
pełniejszej niż rana

a ja
nadal szukam dzbana
ciągle nie po tej stronie tęczy





Ten jest naszym dopełnieniem, kto nie tylko zaakceptuje nas takimi, jacy jesteśmy - ale też odkryje przed nami tę część naszego Istnienia, której sami nie mieliśmy odwagi zbudzić..

we śnie


godzinami układamy się do snu
by wygniecione poprzednio granice
straciły ważność
teraz gdy myśli poukładane
leżą w zziębniętym nastroju
i cisza jakby pękała
od natłoku nieustającego ciepła
drżącą dłonią
wśród bezkresnych przyszłości
zmierzam ku tobie
pełna rumieńców
na ustach




chciałam dzień zbudzić przed świtem
gdyż księżyc niecnota
grubym brzuchem rozpychał szczeliny
z mojego łóżka
wypłoszył wszystkie nocne marki
odarta z ciepłego snu
z rozwichrzonym natchnieniem
jak wiatr szukający przygód
zaszeleściłam ołówkiem lirycznie

obudziłam się w bieli

środa, 22 marca 2017

w poszukiwaniu wiosny







Wiosna za pasem .Śniegi pod lasem.
Błocisko noc moczy w kałużach.
Słonko zagląda wiośnie do dzbana.
I żuraw dzionek przedłuża.

Już klekot się niesie ponad polami.
Poranek sen z oczu nam zrzuca.
I bocian krąży nad chałupami.
Dzieci kominem podrzuca.

na wierzbach rozpasane koty
pną się za słońcem do nieba



w obłokach niedosyt żółci
ziemia rozkłada się
w błocku


zapługują się chłopy orne
poletka staną w oziminie
ruszą gawrony spod budki za rogiem
obudzą naturę tura czy żubra
wreszcie zima ustąpi
zalana ciepłym wylotem dróg
popiwnych kap, kap, sik, sik
rozpada się kapuśniaczek na łepki
przebiśniegów żółtych ranników
rozmarcują się koty
krety podgryzać będą nogi żyrafy
długie szyje utopią w chmurach

i wreszcie minie czkawka
przedwiośniu


staje się niemożliwym
że bociany odbudują gniazda
wpadną jaskółki z nowinami
i gołąb zagnieździ się lipnie

tymczasem
toniemy w pomarszczonych kałużach
bluzgając błotem w szarej monotonni

a ona dostaje już czkawki
od ciągłej gadki bab zielonych
w kolejce po namiętność pąków



wio- wiosno z Londynu do Polski
w leciutkich dotykach wchodzę cała w krystaliczną woń -
pachnie kwieciem obcojęzycznie
a jednak tak samo
w trawach fontanny różnokrokusów
hiacyntowa perfumeria w parku
wiatr stroszy krzewy z zaangażowaniem
zbieram czerwone kulki jakiejś rośliny
pełno ich tu
wszelkiego rodzaju puchów piórek
rozumiemy się doskonale w przelocie
między jednym kęsem a kwileniem
jasnej ptaszyny w wózku
wyciąga ręce do strzępiastych promieni
żonkile łaskoczą noworodka wiosny
cierpliwie na gałęzi godują sikorki
znajomo pogwizduje kos
nie muszę szukać tłumacza
wszystko rozumiem
przyszła wiosna
'ofkors'



z kotami na wierzbie\\



kiedy się w sobie poukładałam
na wierzbie koty rozmarcowały słońce
skryło twarz w rannikach
krokusy ku ziemi błotnistej
pochyliły
zakropione pszczołami kielichy


w sadzawce żurawie pogubiły pięty
gęsi dzioby a łabędzie szyje
ja nie biorę do ręki igły
godziny certowały się z miejscem pobytu
na wiosennym zegarze
wybiła godzina do przodu
bez poczucia winy
dałam się uwieść
kwietniowi
a on puszcza się
latawcem





wiosenne rozpamiętywania
kra wsiąka spisana na straty
już od początku tworzenia
wplątujemy nowe zawiązki
w stare puzzle
pokrętnych korytarzy
coraz więcej
twórców nowych scenariuszy
i odtwórców kolejnych wiosen
próbują włożyć rozpamiętywanie
starego w gwiezdne wrota
uszczęśliwiając nas na siłę
nie przestaną
póki brakuje kawałka


wiosenne rozdrażnienie



każdego roku punktualnie
a czasem z opóźnieniem
zielenieją spojrzenia przechodniów
wieszają się wspomnieniem na lata ubiegłe
coraz mniej czasu
tyle minęło
tradycji
cała prawda mieszka w cudzym
nie moim planie awaryjnym
oswajam chwile
przykładam ucho
jak szalona rośnie
trawa


wiosennie

Wiosna nadchodzi i moja stara trawa
zaczyna tańczyć w rytm pożądania.

Noc już nie trzeszczy w stawach,
rozmywa stan skupienia w oczach. Kolory
spadną na ziemię pełną kontrastów.
Tęcza przejmie kontrolę jasności.

Na próbę ognia.

Cztery akty z życia i dysharmonia w lustrze
mężczyzna z zimowym krajobrazem
spłukuje resztki bieli. Nie lubi szorstkiego
materiału skóry, ciała.

Pierwsze wiosenne stany posiadania
za nią.


z inspiracji Picassem






nie jestem Pablem
w ogóle nie jestem malarzem
ale lubię słowami
malować niebieskie obrazy
z domieszką różu
nieba o zachodzie
rozciągam farbę na płótno ziemi
wody mój ogród i dom
potem dodaję żółci i mam
dwa końce płótna rozkwitłe
nadzieją
niebo na ziemi
ziemia na drzewie
rozśpiewana sikorkami
słyszysz bocian też klekocze
i słońce nabłyszcza mewy
klangor żurawi na pomarańczowej łące
w porę odleciał z obrazu Picassa
to nie w jego stylu



obraz - Pablo Picasso



na połamanym morzu do góry nogami stołek
wybija dziury w niebie
dalekie zimne i nieosiągalne
jak życie oglądane przy zamkniętych oczach

wizualna wieczność arcydzieło znane
nie tylko Alicji królowej luster
konieczne do przejścia na drugą stronę

wdycham meandrycznie
poddając się pieszczotom marzeń
wzbierają jak fale gmatwaniny przeróżnych
rostów wodo i życio
biorę do ręki ster a on ciągle
staje
do góry brzuchem pod fale
widzę to w lustrze
i kto mówi, że życie jest nie piękne


np.obrazu
P.Picasso- kobieta przeglądająca się w lustrze.

wielkanocnie i szpitalnie



idą, idą, święta

kiedy zima połamie kły
na krokusie pszczoła miodna
rozpyli żółć
słońce rozbroi granat nieba
barabanki się zakocą w koszach
a kotki na wierszbach oznajmią
że już czas
i bociany klekotem oznajmią

- pora rozkroić babę
WielkaNocną






«Ja odchodzę, a wy będziecie Mnie szukać i w grzechu swoim pomrzecie. Tam, gdzie Ja idę, wy pójść nie możecie»
wg św. Jana 8,21-30.


drogą pośród płaczących wierzb
pośród łąk przybranych mleczem
po kamieniach cierniach
oziębiany ostrym wiatrem
noga za nogą idzie Ktoś

z kosturem w dziurawej dłoni
znaczy ślad kroplami krwi
i nie mów mi że nie wiesz kto On
że nie dostrzegasz
szkarłatnego płaszcza naszych przewinień

niewidoczny dla tych co chcą zniweczyć
wiarę w Zmartwychwstanie

a On wyciąga ku niebu dłonie
przestawia gwiazdy naszych zwątpień



CZY wystarczy stanąć krzyżem na tle rozłożyć ręce prosząc o łaskę
Trzymając w dłoni zapędy słów
by nie wymknęły się nieproszone
Niecenzurowane
By poczuć spokój i odprężenie

Czy wystarczy zamknąć w dłoni strach
By nie wyleciał jaskolką a powrócił wroną
Czy wystarczy bukiet wiosennych nadziei
by uskrzydlić marzenia

wystarczy

wiara
silna i niezłomna


Tak myślę



Bóg w mojej głowie zostawił słowa i nadzieje.
Słowa zamienił w skalpel i położył na ołtarz ofiarny.
Przywiódł sprawców i mówi do nich
Weźcie go i otwórzcie jej wnętrze,
znajdźcie krzyż i prostujcie jego ścieżki.

Bóg w mojej głowie strach
zamienił w jaskółkę.
Wyleciała w przestworza z radosną nowiną.
Słuchajcie o czym szczebiocze.


Teraz ja rzucam wyzwanie cieniom
moich myśli



Nie będę brała urlopu
Od siebie .
Zadbam tylko o to by wyjść
Bez szwanku na ulicę własnych domniemywań.
Kto inny zadba o moje ciało .
Proszę jedynie Boga żeby zrobił to
z sercem i kompetentnie.
Bym mogła radośnie w deszczu
Płoszyć gołębie.
Gdybym tylko mogła zamknąć strach
bez dostępu do mojego serca.
Zamykam pod powiekami jedynie
gwiazdy moich myśli nieskończoność.


A póki co kicham na wszystko.
Ferwex nie działa.