Mgiełka otacza mnie aureolą spokoju.
Ile czasu potrzeba by ozdrowiały
niemrawe poranki czkające czarną
albo z mlekiem nie mogę się zdecydować
–wrzody, udar czy kamienie .
Konsekwentnie pracuję nad rozrostem
zielona łąka bardziej potrzebna
niż moje 'alboalbobanie'
w nicnie znaczących wersach
nie stawiam priorytetowo talerza z zupą
albo markowych butów
skrzeczącej papugi nad orła
łamiącego skrzydła w przyciasnej klatce.
Nie do mnie należy jego wybawienie
lecz ja nadstawiam policzek
z blizną wczorajszej niezgody,
której nie łaskoczą już obiecanki.
Tylko nad ranem
dziwi mnie jezioro łabędzie
na mojej poduszce.
Dzień już trochę mniej mglisty,
słońce powoli spija jej mleko.
Ździebełka trawy już się zielenią,
na brudnej bieli drozd
odkrył pierwszego zwiastuna.
Niebo nie darzy jeszcze ciepłem,
za którym tęsknimy w nieprzespanych nocach
niby na jawie jeszcze w półśnie
zielenimy radość spisaną w wierszach.
Tak bardzo chcemy
zaiskrzyć do miłości,
gotowi na wszystko
przydarzyć się może
jutro
wkrótce.
Lecz już dziś
przytul mnie słowem.
pogłaszcz jak głaszcze się kota.
kiedy dzień budzi oczy
nie zadaję pytań
co jest za kolejnymi drzwiami
chwytam chwile
nastrojone na radość
i nie płaczę za jaskółkami
zawsze wracają
czasami
palisz w kominku zapach
to magia sosnowego lasu
niesie kadzidło
staję pośród – jak Westa
składam ręce
a czasem rozkładam
wykrzesane słowa
iskry w oczach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz