sobota, 17 czerwca 2017

zamieniona w ważkę

zamieniona w ważkę
Gdy zaczniesz już naprawdę iść do celu,
będziesz podążał w kierunku,
który teraz nawet nie przeszedłby Ci przez myśl.
Z powrotem do siebie
droga prowadzi przez
witraże w seledynach
w przebłyskach promieni
na skrzydłach ważki
falującej nad trzciną
*
z bukietu zieleni
oddzielisz błękit od skrzydeł
a skrzydła od fali
skurczem twarzy
zmierzysz spiętość rąk
wyciągniesz w krańce rozsądku
aż staniesz się ważką


Spotkały się dwie przyjaciółki i jedna mówi do drugiej: ...Ty, zobacz jak ona się posunęła...aż miło popatrzeć ...
- dlatego ostatnio zakładam ciemne okulary... kiedy pacze w lustro.....
W archiwum wspomnień młodość zamknęłam
W miejscu gdzie nie zajrzy księżyc
Bo ty o mnie nie myślisz teraz
A ja czuję się tak pomiędzy
Niebem i ziemią rozwieszona
Zamknięta w kuli wcale nie szklanej
Psychicznie zupełnie rozklejona
Odwirowana z marzeń
Tęsknię normalnie jak każda kobieta
Do ciepła rąk, bliskości ciała
Rozklejam się jak mokra tapeta
Co nigdy kleju nie wąchała:).



Nie ważne jak daleko pójdziesz,
aby odnaleźć swoje miejsce.
Może jedno, a może kilka 
- nigdy nie wiesz.
Zostawiaj zawsze po drodze to,
co najbardziej cenne:
okruchy szczęścia i miłości
w sercach innych ludzi..


chciałam pogaworzyć z krukiem
lecz odwrócił głowę
i uciekł
chciałam pokazać łabędziom taniec łabędzi
wyśmiał mnie wiatr i fale popędził
ku łabędziom
kurka wodna podeszła do płotu
i pokazała nogi od spodu
o kurka, ale ma dziwne stopy

wszyscy przeszliśmy przez coś co nas zmieniło.
z tym Cosiem różnie bywa 
pozostała mi nadzieja
choć zimny czerwiec za oknem.
łzy ronione przez cały dzień
w zimnym deszczu moknę
niebo chmurne jak człowiek
zabrało słoneczny cień
lecz dobre na dzisiaj słowo
przekazał mi poeta brat
z dobrym samopoczuciem od nowa
mogę wyruszyć w świat




czwartek, 25 maja 2017

początek w końcu


początek w końcu

tłum po drugiej stronie rzeki
bliżej pierwsze zmarszczki
kołyszą się niespokojnie
patrz
zmierzch styka się ze światłem
latarnie płoną
świat z gwaru wnika w głębię
gasnąc wśród mostów

mgła rozrywana przez wiatr
kona pod latarniami
powietrze
strumieniem wylewa się
na przystań

schodzimy
niewidzialni nietykalni
nieprzygotowani

niebo wychwytuje początek

dworcowe historie


Kawałek nieba jest w każdym uśmiechu, w każdym życzliwym słowie ,
przyjaznym geście i w pomocnym czynie.


Autobus planowo zajechał na dworzec w Bydgoszczy.
- Pół godziny przerwy- zakomunikowała zmiennik kierowcy, kobieta, hmm niczego sobie.
- Od kiedy?- pisnęła starsza pani.
- Od zaraz , proszę odliczać czas- zaśmiała się pani ‘kierowczyni’ i wyszła na papierosa.
- Czy musi palić, żeby dorównać mężczyznom?- pomyślałam – ciekawe czy też klnie.
Przez kilka minut siedziałam patrząc bezmyślnie w okno. Po drugiej stronie w zajezdni stały autobusy w równym rzędzie, jak do odprawy.
- Chyba odpoczywają- pomyślałam z głupia frant.
Parking ogrodzony siatką bronił dostępu niepowołanym.Za siatką była jakś rzeka. - Chyba Brda - powiedziała allena. - Albo kanał doprowadzający do niej. Do przystani dobijała barka.I dziwne, nawet nie byłam ciekawa jej przeznaczenia. Ogarnął mnie jakiś marazm. I nie wiem dlaczego przypomniały mi się słowa Kamila Baczyńskiego: „ prześpię czas wielkiej rzeźby z głową ciężką na karabinie”. Ni w pięć ni w dziewięć . Czas wielkiej rzeźby kształtuje się codziennie. Ja jestem tylko trzonkiem w rękach budowniczych, ‘ciosaczy,’ nic nie znaczę…Ale spać mogę z czystym sumieniem. Eeee tam, co mi się plącze po głowie. Przemogłam niechęć i wyszłam z autobusu. Szybkim krokiem na sztywnych nogach przeszłam na drugą stronę jezdni, oczywiście przy czerwonym świetle. Pędziłam jakbym uciec chciała przed własnymi myślami. Przystanęłam przy jakiejś chińskiej restauracji. Zapach podrażnił nozdrza i żołądek. Teraz dopiero poczułam, że jestem głodna. Koń z kopytami to mało! Zrozumiałam dlaczego czułam takie rozleniwienie. Brak insuliny. Śpiączka cukrzycowa. A przecież mam cukier w normie. Zresztą kto wie? Zawróciłam. - Zjem loda- pomyślałam. Wstąpiłam do sklepiku. Łakomym okiem spojrzałam… na błyskotki … I kupiłam …naszyjnik. – A co tam, będę miała pamiątkę z Bydgoszczy.
Siadłam na ławeczce i oglądam szkiełka łączone z metalem. Założyłam na szyję – Ładnie się prezentował na czarnej bluzce. Bogato.

- Bardzo panią przepraszam-
usłyszałam za plecami miły głos
- Czy mogę zadać pani jedno pytanie?
Skotłowały się pod czaszką nie powiem wam o czym myślałam.
- Ma pani coś do zjedzenia?
Odwróciłam głowę. Przy ławce stał mężczyzna w nieokreślonym wieku, w białej nawet czystej koszuli, takiego samego koloru włosy i zarost świadczyły, że przekroczył sześćdziesiątkę. W ręku trzymał torbę podróżną wypchaną papierzyskami.
Jakiś żebrak, menel - pomyślałam z niechecią.
Powtórzył pytanie.
- Czy ma pani coś do jedzenia?
- Nie mam – odpowiedziałam szorstko.
- Bardzo panią przepraszam- Oddalił się taki biały, mały i przygarbiony. - Jakby dźwigał krzyż - przemknęło mi.
- Kurna, taki uprzejmy i nie wyglądał na menela. Może rzeczywiście był głodny?

piesdomni
pokaż mi takie miejsce, gdzie sen nie jest snem,
a życie jest jak sen

w małych miasteczkach nie ma mostów
odpowiednich dla psa z kulawą nogą
z wyboru lub pierwszego kontaktu
do ostatniego balastu

z prawdą której nigdy nie stać
na słowa mówione w oczy prosto z mostu
tutaj nigdy nie było

w małych miasteczkach nie ma mostów
które dzielą żałosnych
i łączą półżywych w supermarketach
kupiono- sprzedano do ostatniego wina
zawsze leży po stronie
najmniej sobie winnych
pod mostem
tylko szkło nie ulega rozkładowi


Nie zaprzątałam sobie więcej głowy, wyjęłam szminkę i pomalowałam usta.Co chciałm osiągnąć? Zmusić do milczenia? Oszukać ?
Popatrzyłam na rzekę, na barkę cumującą, na baby żywo dyskutujące o niczym i weszłam do autobusu. Kanapka ugrzęzła mi w gardle jak jabłko Królewny Śnieżki .”Kubuś” smakował jak wiadro piołunu. Ogarnął mnie palący wstyd. Rozlewał się od żołądka po czubek głowy, kropelki potu wystąpiły poczułam pod nosem. Wybiegłam z autobusu. Mężczyzna stał przy kiosku z żywnością. Sięgał do kieszeni. Zajrzałam mu przez ramię, w garści trzymał kilka żółciaków, rysy twarzy zaostrzyły się, usta wygięły w podkówkę. Dorzuciłam kilka monet.Zaskoczony złapał mnie za rękę chcąc pocałować. Wyrwałam się i uciekłam, słowa podziękowania i moje wyrzuty, biegły za mną aż do autobusu. Trzymały się nawet wtedy, gdy minęliśmy Toruń. Czułam się parszywie. Zasnęłam. Śniłam o Cyganach, jakbym to ja była winna, tylko czemu? Biedzie? Chęci żebrania? Braku perspektyw? Słowo żebrak nie przeszło mi przez usta.

Sójka

Stał wróblami podszyty, cały w bieli
w nieśmiałym przygarbieniu nie liczył
ani lat, ani plam na twarzy .
Szary, jak kolor ulicy prawie
przyklejony do przystanku ,
który nie mógł być jego
gruntem pod nogami.

Nie zauważali jedni, inni
wciskali w uszy własną tolerancję
niedoczytanych sumień.

Pewnego dnia ktoś podarował mu torbę podróżną.

W powrocie zobaczyłam cień
wciśnięty w ławkę bez widoku
na jutro.

On nie opuści swojego miejsca.
Inni za niego to zrobią.


Warszawa przywitała mnie pogodnym niebem. Nareszcie przestało padać. Czekając na autobus prostowałam nogi po dziewięciogodzinnej podróży. Nadjechał mój docelowy 127. Było ciemno, gdy dotarłam na miejsce. Marysia wyszła naprzeciw.
Stół zastawiony, a ja nie czułam głodu.


Kawałek raju jest w każdym sercu, które stanowi zbawienny port
dla nieszczęśliwego, w każdym domu z chlebem, winem i serdecznym ciepłem.
Bóg włożył swoją miłość w nasze ręce
jak klucz do raju.
Skorzystamy z niego?

wiersz o przemijaniu, drzewo pień rozdarty trzyma straż


tylko pień rozdarty straż trzyma nad zwłokami

dłonie
dotykają miejsc gdzie przelatywały mgły
wilgotne ciepło mieszało noc miękkim dźwiękiem
otaczającej wody

kiedy lata zaczynały opadać z kalendarza
szczyty w brązach tliły się na tle księżyca
zaczęła wyrastać

wśliznęła się w tożsamość
zdobyła status zasiedleńca
opanowała niezamieszkałe obszary

ratunkiem miała być szczepionka

pękły ramiona potężnego starca
z hukiem i krzykiem
ptactwa

próchnem płacze
zieloność wydeptana przez ludzkie myśli

...

myśli wciąż wilgotne
schną na sznurze
spięte liczbami

ostatni błysk słońca,


cisza
to czekanie
na kres myśli
wygniatają kolejne wschody
łagodnie chwytając w locie słońce
wstępujemy w zachód

zamarznięte na szybie obrazy
odtają ptaki nawołujące

w zdławionych szczelinach
mrok zgasi oddech

cisza

wiersz babyizby

nie toń w domysłach zapytaj o imię
gdy stygną ognisto świąteczne prezenty

zabiorę co dobre spod poduchy śniegu
szepty i dotyk
w spełnienie wrośnięte

na bieli wszystko wydaje się czyste
inkasent rachunek wystawi podliczy
zajrzyj ponownie gdy stopnieją lody

gdybyś przypadkiem był w okolicy


piątek, 12 maja 2017

mgła


zawisł nad mostem
z oparów rzeki
biały całun niewiadomego

patrz dokąd idziesz
metr po metrze
bariera asfalt pęknięcia

nie pękaj omijaj
droga wprowadzi na prostą

nie ma nic
a jednak jest

cały świat
w nicości


stacja odizolowanie, świt


nie zmuszaj do przyjęcia
osobistych wizji
wyparcia świadomości nie pomogą
w ponoszeniu konsekwencji

nigdy nie będę podkładać się
pod pędzący pociąg twoich domniemywań
pamięć zagoi się z czasem
napisy blizn zaznaczą końcowy przystanek

winisz semafory źle ułożone tory
sam ciągnij ciężar po wytyczonym szlaku

odłączam się od transmisji danych
na stacji odizolowanie


świt
wypełza spośród pokracznych
zakrzywień ulic
otrzepuje z mroku ukryte domy
pełne wspomnień w sepii

rodzimy się od nowa
wliczając przeoczone okazje w zarodku
kiełkujemy zwyczajni
z siatką na czole

wychodzimy w miasta poskręcane cienie
gdzie zamiast nieba są anteny
kumulujemy kolejne świty
pozbawione świadomości

dojrzewamy w ślepocie
od początku
aż zakwitną ulice