czwartek, 27 maja 2010

po prostu była...


była wspaniałą matką

spotykałyśmy się przy kuchennym stole
piekła najsmaczniejsze uśmiechy
w zielonych oczach gościła dobroć
zawsze
płaszcz tylko do kościoła - na miarę uszyty
kostium i kapelusz– zazdrość sąsiadek
i obowiązkowo rosół z domowym klimatem

nie była nigdy stara
zawsze zadowolona
mawiała kiedy bieda, choc do żyda

nad ranem wyszła na wieczny spacer
bez butów bez kapelusza
w nim skrawek lata
szamotał się jeszcze

śniłam że za oknem ptak śpiewa
najpiękniejsze melodie
ona
w szarym kostiumie wybiera chabry
i kąkole z kłosów pszenicznych

dziś Panu Bogu piecze najsmaczniejsze ciasta

środa, 26 maja 2010

refleksje....zaduma, smutek

nie ma jej już...w połowie

tulę twarz do jej zapadłych policzków
jakbym chciała wyżebrać przebaczenie
za noce zarwane oczy za słone

matka wzruszeniem
maluje szklisty wizerunek
w sercu po grób do zapamiętania

zaufała już Temu, który się nami posługuje
i nic nie zmaże wyroku wypisanego
sympatycznym atramentem Boga

nie rzucam wyzwania - nadzieja
daje prawdziwe owoce
dziś łozówka zaśpiewała nad ranem

02.07.06. nie ma jej już

dzień refleksji- 26 maj - sprzed czterech lat!

Poemat, który nie ma tytułu

kto uwierzy, że u źródeł ludzkiego zagubienia jest zawsze brak czułości i miłości

Najgorsza chwila, kiedy wchodząc do pokoju
wstrzymujesz własny oddech, by usłyszeć tę,
która w zgniecionej pościeli cicho oddycha.
Patrzysz, chłoniesz ciemność wielkimi oczami,
a ona najciszej by nie być utrapieniem,
faluje drganiem w ciele, gdzie noc się domowi.
Możesz zrobić cokolwiek: śmiać się, pogłaskać lub
na palcach cichusieńko, nie budząc nikogo
odejść stąd, niosąc swojego cyrenejczyka.

Patrząc na twarz śpiącej, z głęboką wiarą Bogu
polecasz swoją bezradność i zagubienie.
Ciemność rozświetlasz lampkami cichej modlitwy,
nadając sens temu cierpieniu - wbrew logice.
Rany nie gojących się blizn, są jak stygmaty
na jej ciele. Szukasz odpowiedzi u Pana : -
ona jest sympatycznym atramentem Stwórcy.
Sumienie tylko paruje pod maglem grzechów.

Gdzieś w mroku, za oknem anioł prostuje skrzydła.
Mógłby łatwo podejść znienacka, w każdej chwili.
Jednak zwleka, jakby dawał czas tym na ziemi,
na jedyny rodzaj zajmowania się sobą:
co nie jest samolubnym dowartościowaniem.
Miłość, która późno odważyła się mówić,
wypełnia najtrudniejsze godziny wyrzeczeń.

dzień matki- piękne święto



Matka

słowami malowałaś moją twarz
bezwiednie układałam grymas
uśmiechu
jak to dziecko
cieszyłaś się

wyprzedziłaś drżące słowa
jak myśli wyprzedzają ruch ręki

byłam przecież śladem bosych stóp
profilem twoich dłoni

mówiłaś

Żyj tak aby każdy kolejny dzień
był niesamowity i wyjątkowy.
Wypełniaj każdą chwilę tak
aby potem wspominać ja z radością.
Czerp energię ze słońca,
kapiącego deszczu i uśmiechu innych.
Szukaj w sobie siły,
entuzjazmu i namiętności.
Żyj najpiękniej jak umiesz.
Po swojemu. Spełniaj się.


Matka

w szybie widzę ciebie
nos przytulam zimna, drętwa

po mgiełce rysuję kontur twojej twarzy
płyną krople

wieczorem chucham na szybę
znów jesteś

zasłaniam okno
znikasz.
czy wrócisz jeszcze?


Twoja nieobecność

kwiaty na wietrze są bardziej słone
niż łzy przez wiatr wysuszone

Tak boli Twoja nieobecność
zebrana w kącikach oczu
sumą wszystkich strachów
jest również łez niepokój

w szklanym ciętym pyle
kwiaty wody mają dosyć
rani serce wspomnień tyle
zapomnieć- nie sposób

środa, 19 maja 2010

sobota, 15 maja 2010

mój świat, moje życie


Wieczór


dzień zaciąga chmurami niebo
przyodziewa z granatu płaszcz
ogarnia nas senność
odległa na tyle
by nie kłaniać się jej w pas
*

wczoraj odpłynęło z melodią słowika
dzisiaj dzień nowy radośnie wita
wygoń cień, co świt przesłania
słońcem i nadzieją z rana





Tutaj rzekotki śpiewają najładniej

był czas kiedy
kropla głaskała szybę
szyba tuliła się do policzka
- nikt nie był zadowolony

kwiaty odwróciły się od słońca
żeby oddychać wiatrem
słońce odwróciło się od brzoskwini
- dojrzewała gorzkniejąc

w mchu topiły się grzyby
jak w cieście rodzynki
i nikt nie wydłubywał
robaków zasuszonych na zapas

tylko rzekotki kumkają normalnie
tym ładniej im bliżej
lasu
a może ciebie?




wiosną na jeziorze drawskim

Masz braki w znajomości
natury - wymruczał kamień olszynie

drobne szyszki trzymają się mocno
unerwionych liści na tle
trzciny poddającej się płomieniom
podsycanym przez wiatr
który wyszumieć się chce w poziomie
kładąc trawy

swobodny i majestatyczny w swojej mnogości
przyniósł zapach zefiru
i kwiatów grążeli
w mdląco- słodki sen
naturalnie na fali
zielone palą
się olszyny

moja ziemia, mój kraj...

córka słońca - wiejska sielanka

mówisz, że żyję na księżycu
a jestem przecież córką ziemi
zdeptana niczym dróżka
dobrej energii w drzewa cieniu

wszystkie sprawy wielkiego świata
tu mało mnie jakoś obchodzą
mamy już w końcu swoje lata
rozstaje ze zmienną pogodą

mówisz:- jesteś z innej planety
odległej od ziemskich spraw wielu
przyrosła czołem morenowo
do jezior rynnowych, grążeli

trendów nowomodnych unikam
wszelkich gromadzeń pończoszanych
wraz ze swoim aniołem stróżem
bujam się między obłokami

luzakiem na boso po trawie
w przyjaźni z bocianem, gołębiem
lub w objęciach kochanej lipy
upozytywniam się dogłębnie

wszystko inne tu nie na miejscu
życie płynie starym korytem
jak Wisła pradawnym Słowianom
wtedy gdy nas nie było przy tym













W zapachu dzikiej koniczyny

Mozolne, wieczne pszczół krzątanie
wśród trawy i kwiecia na łące
nad Drawą, rozebraną z cienia
złoci się w kaczeńcach słońce.

Pszczoła wciąż kwiat na kwiat zamienia
To mniszek, to kwiat koniczyny.
Kwiat więdnie jak nasze pragnienia.
I nie ma w tym niczyjej winy.

Samoistnie zalesione wzgórza
Pola bezpańsko pozostawione.
Południe żarem w rzece się nurza,
wsłuchane w kościelne dalekie dzwony.

Pastwiska choć pełne są rosy.
Wzgórza przepasane weselem.*
Łąki nie stroją się trzodami,
choć szmaragdowa na nich zieleń.

piątek, 14 maja 2010

mieliśmy dośc zimy, teraz mamy zimny maj



Nad jeziorem drawskim

tu zobaczysz wody czyste
po nich słońce stąpa rano
zbiera rozpostarte chusty
mgły zmienione w pianę

z cichym brzękiem ważka modra
muśnie pianę utrzepaną
i za chwilę podmuch wiatru
lekko pogna w dal nieznaną

w białym puchu promień słońca
łabędź wciska w pierzy ciszę
a strącony pył złocisty
woda miękko rozkołysze

***

Proszę jedźmy tam najprędzej
zauroczy każda chwila
ciepło, spokój wchłonie serce
by pośpiechu rytm przetrzymać

poetycki plon


nie jest ważne to, czy czynię coś wielkiego

Odjeżdżam? Przecież siedzę. I myślę.
Śladowo. Ze mną tak zawsze.
Nie wiem skąd wiem, że ziemia żyzna to ta,
w której ziarno gnijąc cierpi, rozpada się
i że najłatwiej w życiu dodawać klęski.
Pozycja na początku stracona, pozornie
nieudany los, podlewany łzami,
wypuści głęboki korzeń nowego wiersza.

Udany plon dojrzewa kwiecistością
pociągów do zielonego maja,
przystanków nie tylko przed czerwonym,
przemoczonych w deszczu
niepotrzebnych wierszy
obciążeń
a wyrzucić szkoda
przyziemnych zwyczajów.

Plon wzniesie się ponad ziemię,
prosto do nieba strzeli
możliwość poprawy losu albo i nie.

Podobnie jak ulewa i śnieg
spadają z nieba i tam nie powracają*

Iz.55,10-11

czwartek, 13 maja 2010

ech, same kłopoty....


wiesz..
codzienność jest po to żeby pod rynną
odnajdywać kiełki zielonego groszku
wdeptane w ziemię za dobrych czasów
zadbać o stare
przyjaźnie
tworzyć nowe
zawiązki owoców

wiesz...
cholera wie po co manipulujemy środkami innych
kiedy nie mogąc trafić w swój środek odbicia
obarczamy wszystkich dookoła
winą za niepowodzenia

i wiesz
może i nie będzie nam dane trafić
ale na psa urok ( może być ostrzej)
przecież to nie o to chodzi

***

Pogoda wpływa bezpośrednio na stan mojego ducha. Niby jasno, ale nie słonecznie nie mroźno, ale zimno jak jasna cholera. Podobno winę ponoszą Ogrodnicy. Czuję, że jeśli ktoś napatoczyłby się teraz pod moje ręce, to za jednym dotknięciem dłoni zostałby zamieniony w posąg.
Jak ta Zoja z Samary 50 lat temu, (z wczorajszego programu tv), która tańczyła z ikoną świętego Mikołaja. I wrosła w podłogę, skamieniała. Tylko nocami przez 128 dni wydobywała straszliwy krzyk z martwiejącej krtani. Brrrrr. Kiedy wycięto podłogę razem z nią, Z desek leciała krew. Pamiętam tę opowieść. Mama mi opowiadała, bardzo dawno temu, byłam jeszcze dzieckiem. Coś w tym musi być
Zalało ścianę w drugim pokoju, odpryski stają się bardzo widoczne, jak strupy denerwujące. W wiejskim sklepiku nie było ulubionego „kołodzieja”, a przez to, że nie zamknęłam czajnika gwizdkiem i beztrosko poszłam do swojego pokoju gmerać w internecie, nastawiając wcześniej wodę na kawę, uchnia na dobre pół godziny stała się najprawdziwszą kopalną węgła. Smród spalonego ebonitu i woda ugotowana na „twardo”. Nawet niebo poszarzało od tego dymu, który wypuściłam przez okno i jest mniej niebieskie niż zazwyczaj. Ech, dawno nie narzekałam, ale chyba nie wyszłam z wprawy, prawda?

Od rana po domu latam na odkurzaczu i z mopem, cała kuchnia niesamowicie zagracona, acz niezwykle przez to przytulna, staje się czysta i błyszcząca jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A raczej ścierki .I pachnie woskiem do mebli, płynem do płytek, uwielbiam ten zapach. Ale poprzez miłe zapaszki, daje się odczuć jeszcze mały smrodek spalenizny.

A wiecie, po co cały ten cyrk, po co te tańce-połamańce z rurą od odkurzacza? Ano po to, żeby zapomnieć o... Do gotowej na wszystko pani domu raczej mi daleko, ale gdy pomyślę o….i znowu pączkuje w moim umyśle …pomysł na samognębienie ... Brr, chyba pójdę pozamiatać podwórko, albo poprzesadzam kwiatki.
Malowanie to nie moje hobby. A należałoby odnowić conieco za niewiem skądkasę.
I jak Tu nie pokochać przyrody….


Pokochaj wiatru podmuch
gdy pośród drzew szeleści,
dla Ciebie nieustannie
snuje swe opowieści.

Pokochaj wszystko wkoło
nie omiń też niczego,
jednak najwięcej miłości
miej dla siebie samego.

poniedziałek, 10 maja 2010

kiedy sen bierze nas w objęcia



myśli rozbiegły się wokoło
i noc której nie wystarczy by kochać
zamyka swój rozdział
chłodną ręka dotykam twoich powiek
w milczeniu kiedy zasypiasz
czuje jak cząstkami ucieka z nas życie
i sen którego duszny wymiar zatacza koło
przenika pod skórę

jak z kilku zdań złożona rozmowa
kończy się zawsze ciszą

zatrzymaj zieleń nadziei


Trzymaj w swoich dłoniach zielone kolory.
Rozsypane dźwięki układaj w symfonię.
Na strunach przygrywaj słowem jakże pięknym,
by wszystko pachniało skromnie.

Czasem nas nachodzi jakaś dumka smutna,
że niebo zamknięte że statek odpłynął…
Jednak trzymaj się słonecznej strony.
Kurs nadziei przyjąć ku milszym krainom.

Poświęć czas nocy rozgwieżdżonej srebrnie.
W mroku zostaw bunt i żal bezprzeczny,
porzucić i złóż strudzone myśli
w objęcia księżyca w jego kształt foremny.

Poświęcić czas ciepłu, jego wielkiej magii,
co idąc wciąż naprzód kręgi swe zatacza.
Nakręca poezją zegary serc naszych,
i wraz ze spokojem do nas zawsze wraca

barwy mojego ogrodu




czwartek, 6 maja 2010

dwie połówki jednej łodygi


rodzi się człowiek

Mówią, że kiedy rodzi się człowiek,
z nieba spada dusza i rozpoławia się.
Jedna część trafia do kobiety,
druga do mężczyzny.

Całe życie polega na szukaniu
tej drugiej połowy.
Dla uszczęśliwienia siebie
dzień po dniu wchodzimy w słońce, w cień.
Obdarzani na przemian blaskiem i ciepłem.
Zimnem i szarością
- szukamy.

kim jesteś

Kim jesteś dla mnie.
Czy jesteś
Motylem w brzuchu.
Zielenią wiosenną.
Błękitem nad głową,
Nie gasnącym optymizmem,
Uśmiechem od ucha do ucha.

Myślę wtedy, że to szczęście,
że jesteś
darem danym przez Boga.


miłość

nadchodzące światło załamuje
punkty odniesienia
zmieniają położenie
ruch rozciąga się wzdłuż dotyku
różowieje na znak nocy
i robi się całkiem pąsowa
po wszystkim ślepo wierzymy
że świat ma kolor czerwony
i kształt serca

wyłączeni z rzeczywistości
szukamy spojenia z przestrzenią
tłumiąc wady
kształcimy obraz idealny

teraz wiem

środa, 5 maja 2010

widziałam motyla cień


nocą
cumują statki przeładowane widmami
przybierają znajome kształty
pamięć
dojrzewa w głębinach
nęka
aż do brzasku wśród ryczących fal
pełnych języków niepewności

motyl zostawił cień

poniedziałek, 3 maja 2010

świątecznie, smętnie


Od rana pada, nawet dobrze, bo ziemia pod lipą bardzo sucha.Stokrotki bardzo przywiędły, rozczapierzyły się, deszcz je ożywił.
Ten rok jest inny od poprzednich, co roku miałam pełno gości, a dziś... trudno. Nie zawsze jest po naszej myśli.Jutrzejszego szampana wypiję z mężem...

No, cóż. Wszystkiego najlepszego, Stasiu