W niedzielę Kazio zaprosił nas na kulig do leśniczówki. Wiózł nas po największych ostępach leśnych, po duktach nieuczęszczanych, krzyki płoszyły sarny i zające, które umykały w pośpiechu. Raz za razem trzeba było się zatrzymywać, bo Piotr wywalał się na zakrętach. Ulka przez całą drogę martwiła się o garnek z barszczem, który to podskakiwał na wybojach i krzywiznach drożyki leśnej. Umieszczony wraz z innymi "towarami" w dużych saniach, tzw. gospodarczych chlapał zupą ąż slina leciała, tak smakowite zapachy się roznosiły.
Na miejscu rej wodziła siostra Wanda, grzaniec w jej wykonaniu przeszedł najśmielsze oczekiwania, piwo na miodzie i zaprawa korzenna rozgrzewały nasze przemarznięte ciała, radowały dusze. Dziewczynki ogrzewały nóżki przy ognisku. Roksanka trochę kwękała, że jej zimno, ale po biegu na jezioro i łowieniu ryb z przerębli, szybko zapomniała o zimnych nogach :)
Ognisko smaliło dopóki wiatr nie rozpalił płomienia, drewno skwierczało, sypało iskrami. Barszcz szybko doszedł do temperatury godnej zjedzenia. Takiego barszczu jeszcze nigdy nie jadłam. Zachwalaliśmy dzieło Ulinki. Oblizując się z apetytem, aż wazówka sięgła dna.
Wracaliśmy ze śmiechem i śpiewem z szybkością błyskawicy.Snieg kurzył w oczy . Piach zgrzytał nie tylko pod płozami ale i w zębach.
zdjęcie z kuligu jest wyżej, ognisko:)
OdpowiedzUsuń