wtorek, 23 lutego 2010

wiersze z lamusa -stare starsze i najstarsze


życie alkometrem (w)ryło

prychając wydechem
półżartem, półśmiechem
wpadł w kipiel rwącą
przypadkiem - zupełnie niechcąco

odpływa zachłystując się słowy
nurtem codziennej odnowy

wpada na łachy miernoty
odsieczą - półstrachy głupoty

obija boki o kanty
obiecanek-cacanek meandry

rybim oddechem się krztusi
przechodząc pawie katusze

wycisza smutki w kieliszku
i leje go – no powiedzmy -
żona po... pysku

a tak chciałby jak nie może

zawrócić
dowód namacalny
przód - trudny
tył – nieodwracalny

***

zabierz mnie bez zmrużenia oka


zabierz mnie tam
gdzie słoneczniki
słońcem malowane
nie liczą kartek z kalendarza

kaczeńce
z pękatego dzbana Wisły
wodę piją

perliście dzwoni rosa
w sercu niezapominajek

pyszne lilie
bogactwem bezgrzeszne
tulą ważek taniec

pękają
obręcze zniewolenia
złocistym pyłem

gdzie w swojej bezradności
boję się być

tam zatrzymaj czas
bym mogła żyć chwilą

***


wyjście awaryjne- z cyklu nudne wieczory

albo tępy dowcip


każdy to wie że kobiety i mężczyźni
nie znajdą wspólnych korzeni

wiadomo bowiem że kopiety są z Fenus
a drężczyźni z Farsa
tacy kaleczni i naczepni
dla nich każdy obiaw jest przybalony
dupa zasłona gdy bez mięsna
mają do niej długie zęby

a tak na kobrą oprawę
to kompletami men nie spływają
rzadko są rzewni albo nadto- od jucha do jucha
psia krew - czili
ostro przybrawią
jubią cucić mięchem
bul pieści z przycupem

jedno trzeba im przyznać
zawsze mają wyjście awamaryjne
nie zależnie od prostytuacji
no i mają wyrafinowane kusty

hihihihi

***

spóźnione żale

kot z dwoma pełniami księżyca
błyszczy przesadnie

za progiem
świat otworem
obok - powietrze nie drga

kwitniemy przekwitając
dalecy od siebie
- bliżsi

tylko zegar chodzi coraz szybciej
nie mamy odwagi
spojrzeć
sobie w oczy

***


cierpliwością kamień gotuję


zatrzymany oddech w bramie nosa
wionął
rozdzierając słowa
- muzykę fe(no!)-mena


destruktywnie doświadczona
nitka kłębka rwie się
na nic więzy z wiary i nadziei

myśli bez skrzydeł
pełzną do źródła
zmyć pamięć i lęki
demonizmem podmalowane

- oczyszczenie
pijana pretensja reanimowana
- wyzwolenie
eksplozja śmiechu czyją będzie prawdą?

assai
uciekaj!

dokąd?
do Benares czy Mathura?
jeśli nie wyzwolisz duszy
czym będzie dalsze życie?

kamienia
cierpliwością nie ugotujesz!



Bezsensowność sensu


cierpienie wypełniło
palącym krzykiem
pustkę
wyje z bólu

samotność
sączona w ukryciu
zgagą odbija myśli

Gdzie sens?


http://www.poezja.org/debiuty/poems.php?wierszeautora=4700


blisko piaskownicy-czyli jak to jest na emeryturze

'dorosłe dziecko marzące o puchowej kołdrze z gwiazd'


nie muszę już niczego
porastam
ziarnka z rozbitej babeczki
liczę kolejne

zawsze bałam się jazgotliwych
filiżanek koli
zawstawionych stołów
głośnych taboretów

łokciem - nigdy
na miarę wzrostu

czekam na cud zubożając wiarę
narzekaniem
nie przynoszącym owoców
również deszcz nie ożywił
przyniósł tylko chwilową ulgę

w uczuciach aura jesiennie nijaka
nawet zimnym słowem nie powieje


***

jasiek i sowy nocnej godziny


ściskając do bólu
rożek miękkiego jaśka
zamykam wspomnieniom
ochotę na sen

plączę wokół palca
codzienności
cholerną rutynę
(uchylone okno - )

rozpięte skrzydła mamtegodość
czekają
(- smętne kwilenie sów)

w pogotowiu
myśli
trzepocą znowu nie tą nadzieją
(- mam się ich bać?)

2.
zamykam wspomnieniom ochotę na sen
ściskając do bólu rożek miękkiego jaśka

plączę wokół palca codzienności
cholerna rutyna w uchylonym oknie

rozpięte skrzydła mamtegodość
czekają jak by kwilenie sów

myśli w pogotowiu
trzepocą znowu nie tą nadzieją
mam się ich bać...
dotyk przeznaczenia

ćmą bezbarwną
do światła
po kolory życia
lecę

zza bariery
z głębiny cienia

kradzionym czasem
tęczową kulę
rozbijam dotykiem
przeznaczenie



2004r.


****

Jackass

w bezkresie skreślonych zdarzeń
w zdarzeniach skreślonych bezsensem
z jądrami na desce
gwoździem przyrasta rdzeń głupoty

ręka w krowim zadzie, tarzan w kupie słonia
mózg do majtek na agrafce
nogami na suficie - "Ujemny iloraz inteligencji"
"Kompletni debile"- buntownicy kultu dobrych manier,
poprawności materialistycznej

pięć stóp poniżej
połamana dupa na betonie
matoł trendy- mówią o sobie

tunning do modnej osobowości?


****

Żebraczka

Stała na chodniku nie liczyła
lat ani plam na dłoniach.
Szara jak kolor ulicy prawie
przyklejona do ściany domu,
który nie mógł być jej domem.
Z ręką wyciągniętą
nieśmiało w podkówkę.

Jedni przechodzili obok obojętnie.
Inni przestawiali
A jeszcze inni wciskali jej w dłoń
rozdrobnione sumienia.

Któregoś dnia
ktoś podarował jej różę

Dzisiaj na ścianie został wyciśnięty cień.


***

kolory beznadziei

kiedy płacz nie ma co topić


spłukuje gorycz z pękniętego ku-łka
przelewając z pustego w trzyczwarte
wyrzuca sobie
winną czerwień
wylewa szarością słów
- kosmaty warkocz
czarnej magii

dzień nie odrodzi się w błękicie
w płomieniach żółci
przeminie
zostawi fiolety blizn
*

poetka bylejaka


zrzuca z siebie kamizelkę swoich przenośni
rękawy słowami zaplecie
kosmaty warkocz czarmarnych metafor
w dłoni na proch rozetrze
powietrze
błękitem zabieli płomienie żółci
pół na pół
bo czymże jest
jawa przejawiona
fioletami blizn
z jej wierszy
stoi załamując nad jej tomikiem pierwszym


mój na moment...

boso
po skrzypiących deszczułkach
lakierem zagłaskanego
na śmierć parkietu

pod prąd naturze
nadał on twardość i trwałość
- stoi
-milczy
-nie oddycha
nie pachnie żywicą

jest gładki
śliski
zmysłowy
doskonały
i mój w całości
na moment
stąpnięcia


***



mityczni


tobołek w dłoni
zwitek wspomnień
wciśniętych niewten czas
codzienności pajęczyną
oczy przygaszone
ręce przykute przekleństwem Syzyfa
- wciąż pod górę
kamieniem pokutnym
niepokorni
drążymy krzywizny
- korytarze marzeń
czepiając się przykurczem
swojej motaniny
wolni
bezwolni
pokonani przez czas

wolnym kornikiem jest każdy...

***


Nie wysłany list


wyślij mi swój dotyk
zetrze na pył tęsknotę
zamkniętą we mnie
ciszą

- smak ust
rozgrzanych namiętnością
skrytą za lodowcem dystansu

wyślij grzech swój
niech rozgniecie wnętrze
pruderyjnej niewinności

- wiesz, zmieniłam zdanie
przyjdź
zaśpiewam ci najpiękniej jak umiem
(tu gwałtowny atak kaszlu)

***

smak szczęścia , wersja 2.

zawieszeni w nie-spełnieniu
z twarzą dniem wymiętą
zagubieni
bezmyślnością
czekamy na cud
szukając nieba
tu- na ziemi
by wypełniło pustkę
co w nas
oglądamy się
w geście bezradności
tyle robimy
nie robiąc nic
gonimy za cieniem
by nie zanudzić samotności

a wystarczy czyjąś dłoń
zamknąć w swej dłoni
wypełnić jej pustkę
wtedy nawet łzy
zlizane z kącików ust
smakują
jak szczęście


***
rozwalić barykadę zbędności



mam ogromne deficyty
w poczuciu wartości
własnej
ubieram się w pióropusze
dla odegrania roli
społecznej

usilnie udowadniam w obrazie
rozmytych postępowań
że mam zdrowy sen

na drodze tysięcy zbędności
nieprzejezdnej
dla duchowego wstrząsu

nie chcę być trzciną hodowaną na wietrze
chwiejnie poddawaną zmiennościom
wyrwę się z marazmu
bez udowadniania czegokolwiek

założę nowy pióropusz

***

decyzja należy do nas

nie znajdziemy drogi powrotnej
na łódź
pod ciężkimi słowy
zatonęła
- pamiętasz?

koło ratunkowe
zbędnym balastem
- w zapomnienie

nie spotkamy się na pomoście
gwałtownością burzy
- wygaszony niedopałek

fale pragnień
-kamienne kariatydy


grembelin

z niejednej wiązki pokrzyw
gobelin życiowej odwagi
osnową żalu pęcznieje

niejedna kropla na nim
przykurzony wątek
a one nadal błyszczą
rozpraszając uwagę

przeliczając osnowy
wplatamy wątki wątpliwej radości
głaszczemy potwory
o zapachu piołunu

w końcu każdy ma swojego gremlina
którego musi znosić
i szklankę piołunu
którą wypić musi


***

dlaczego nie lubi mnie

cisza
gdy się odzywam
znika

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz