
Dzień umiera codzień
o zmierzchu horyzont połyka krawędzie światła
kształty leśnych duchów wduszone w wodę
przenikają na powierzchnię
śledzą spomiędzy rozchylonych drzew
każdy krok
pękają żagle i białe anioły przywołane przez wiatr
nawołują się bez końca
echem wypełniają przestrzenie
dal ukrywa widma nadchodzącej nocy
w głębinach źrenic dojrzewa cisza
stąpa sennie osiada na dnie
ścieżki nieskończonych szlaków
miękko porastają milczeniem
by narodzić w brzasku
z wrzaskiem ptasich treli
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz