wtorek, 7 lutego 2017

wspomnienie ze Scarboro



czarownica z Istłid (Anglia)





Tak bym chciała się nauczyć
pogodnego uśmiechu starców
z którym idzie się do nieba
jak do siebie



Powietrze wibruje zapachem zefiru
i krabów, co różowo kołyszą się na fali
Może wianek splotę z wiersza zwrotek kilku
sprawdzę czy zaplącze się, czy zginie w dali

Jakieś roślinki udają ryby pod taflą wody
muszle wciśnięte w skałach rozchylonych
Pełna wigoru skaczę po kamieniach z trudem
bose nogi ślizgają się na mokrych glonach

Zatopię westchnienia między muszelkami
gdzie ryby tajemnic życia swojego strzegą
niech mnie kiedyś budzą miłymi wspomnieniami
spośród zapomnień życia codziennego

Na piachu słów kilka napiszę pocałunkiem
a ty je odnajdziesz i przyślesz
w kopercie z słonecznym nadrukiem —
....


jabłuszkowe dzieci

( jeden dzień z życia polskiego emigranta)

Pod wczesnymi kopułami zachodu
gromadzą się jak te gołębie do chleba.
Jesienny wieczór ciemnieje w krajobrazach ich dłoni.
Oświetleni nagle blaskiem świateł nadjeżdżającego autobusu
mrużąc oczy wsiadają obcojęzycznie z głośnym śmiechem.

Zegar na gotyckiej wieży przystanku metra ,
wybija kuranty księżycowe.
Płyną tęsknotą wszystkich „Szopenów”
szukających bułek w obcym kraju.

Koniec jazdy.
Stacja docelowa to słodkie odmęty czekoladowej toni.
Godzinami na sztywnych nogach nabijają te swoje nadzieje
na godniejsze życie. Czasami mają dość, ale kusi perspektywa
rozmywa się gorzką słodyczą.
Nie pytaj jak pachnie kartoflana nać.
Obrazy dni zachodzą mgłą maczanego jabłka.
Tylko marzenia nic nie kosztują?

(Marysia chce wyremontować dom, Krycha kupić mieszkanie dla córki,
Basia, zrobić łazienkę, taką z prawdziwego zdarzenia.
Misiu zbiera na własne wesele.
Paulina na opłacenie studiów.
Ktoś inny pragnie urządzić rodzinie święta.
Dla Michała, Asi, to ich żywioł.
Tutaj zamieszkali, tutaj znaleźli pracę.
Tylko Dorota przyjeżdża co roku, bo lubi.)
Oto ich kształt.


Wędrowcy pod wczesnymi kopułami wschodu
idą jak koty po ściernisku wlokąc ogony zmęczenia
w sam środek jesiennej mgły.
Obwieszczają: noc minęła.
Ale kształty nie mijają. Zmrużonymi oczami inaczej
jadą po polski chleb w angielskim mieście.
Sen przyjdzie później.


kiedyś napiszę prawdziwy wiersz



taki liryczny radosny świeży
dzisiaj żłoby na moim Parnasie
wypełnione są sieczką
- tak widzę
nawet długopis obrósł w pióra
i nie chce wznieść się nad wymiar
ołówek rozłożył się jak stara drewutnia
grafit tworzy pomorczną ciemność
i scyzoryk nie chce strugać
wariata?
próchnem sypie wokół


Jabłuszko pełne snów/b>


wiję gniazdo
pod powiekami
rozkłada jesień ciepłe czajniki
od których wszystko się zaczęło

poduszka niczym kamień
syczy nagrzana niedokończonymi snami
otwiera napoczęty rozdział

czekamy przy zapachu gorącej czekolady
przez cienkie szyby dotyka nas noc
owinięta szorstkim chłodem
prowadzi w czarne doliny

nagrzewam dłonie Aśki plecy Sebie
zwariowany terrorysta biega wciąż na zwnątrz
i wraca z koszami jabłeki
rzędem ustawiam moczone w gumowej posypce
staną się żerem dla hallowynowych czarownic

od góry czuć ciepło
studzę powietrze pod stołem
kolejnym ogryzkiem pobudzam adrenalinę
ku radości Basi


Łukasz nasz Alechandro liczy tace
i prowadzi w głębiny suszarni
wracaja stamtąd ciągle mokre
ślady do czyszczenia
Krycha je załatwi jak Marysię przy stoliku



wiję gniazdo

pod powiekami
jesień
rozkłada ciepłe czajniki
od których wszystko się zaczęło

poduszka niczym kamień
ciąży niedokończonym snem
czuję głód

czekamy przy zapachu gorącej czekolady
przez cienkie szyby dotyka nas noc
owinięta szorstkim chłodem
prowadzi w czarne doliny

nagrzewam dłonie aśki plecy seby i misia
rzędem ustawiam przemoczone jabłka
w gumowej posypce nie zasną
zjedzą je halloweenowe czarownice
w piekielnym ogniu na plaży Morza Północnego

od góry czuć ciepło
studzę powietrze
kolejnym ogryzkiem

wciąż jestem nienażarta —




Powietrze wibruje zapachem zefiru
i krabów, co różowo kołyszą się na fali
Może wianek splotę z wiersza zwrotek kilku
sprawdzę czy zaplącze się, czy zginie w dali

Jakieś roślinki udają ryby pod taflą wody
muszle wciśnięte w skałach rozchylonych
Pełna wigoru skaczę po kamieniach z trudem
bose nogi ślizgają się na mokrych glonach

Zatopię westchnienia między muszelkami
gdzie ryby tajemnic życia swojego strzegą
niech mnie kiedyś budzą miłymi wspomnieniami
spośród zapomnień życia codziennego

Na piachu słów kilka napiszę pocałunkiem
a ty je odnajdziesz i przyślesz
w kopercie z słonecznym nadrukiem —
- i ja ciebie tez kocham -dobrze o tym wiesz



Gorzka czekolada


Podmiejski autobus

Z mgieł wyłania się miasto – małe domki, jak dla lalek.
Któż w nich mieszka- myśl jedna za drugą szuka drogi -
sięgam ponad, by zaczerpnąć błękitu.

Wysiadamy.

Zaspane oczy zahaczają o strzępy mijanego krajobrazu.
Zamykam buzię, żeby nie połknąć idących przede mną.
Chociaż nie jestem człekożerna, w tej scenerii
wszystko może się zdarzyć.

Słońce obudzi się w morzu wykrwawi i zastygnie
jak czekolada na jabłuszkach, zmęczenie weźmie nas
pod skrzydła szarpane północnym wiatrem.

Na miejscu

Z braku powietrza - ledwie dyszymy. Ciasnota pomieszczenia
skupia nas przy ziemi szukam butów w niebieskim mundurku.
Potem czystego fartucha i wciskana w drzwi automatycznie
wykonuję znane czynności: mycie, maczanie, sypanie, ustawianie.

I nagle słyszę:

- Kurwa, co za numery odpierdalacie.
Jabłka bez posypki.


Śmiech.

- Oo, z jednego nawet springi spadły.
W sercu wyrasta spustoszenie,
z dłoni można wywróżyć wydziobany krajobraz.

I gdyby nie miły głos Michała za plecami
tchący dobrą energią.

- To kiedy napiszesz książkę o mnie.

Nie byłby to miły dzień



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz