Adonaj
Człowiek, który przestaje wierzyć , jest wydrążony, ma wypalone serce.
W człowieku, który uważa, że Wiara jest niepotrzebna
umarło to, co najpiękniejsze - uroda życia.
Stal, beton, rumieńce cegły,
w oczodołach okien ciemność pęka
jak lustro rwącego nurtu,
kilka drzew zniekształconych ulic
tłum napręża się i zamyśla w kolorze reklam.
Nie był w stanie zebrać wiatru w zagłębieniach dłoni,
ani zawinąć wody w płaszcz.
I nie ważne, że przeszedł Morze
suchą stopą
Lgnie do siebie z przeczuciem, że wystygnie niczym popielnik
nim dzień obudzi się w spojrzeniach nocy,
w słońcu osuszy koszmary .
Bez słów Adonaj*
wrzuci w ziemię kolejne ziarno.
a kiedy odnajdę wszystkie słowa i na wszelkie sposoby wszystko opiszę, to znajdę jeszcze jedno i wykorzystam do cna,
niedziela, 25 września 2011
dom zachodzącego słońca
w starych zegarach
kukułki wiją puste gniazda
z wyszarpanych piór aniołów
zjawiają się nieoczekiwanie
długie szaty
osłaniają rany
między wskazówkami
ustawiają cichą licytację
o pogodne jutro
w starych zegarach
zgrzyta czas
ja nie mogę
zębami
:):)
w ogrodzie przemijań
z opowieści Murmycha
Grządki są za moimi plecami, jak dawniej.
Pomiędzy nimi wykoszony trawnik, dalej
dom i stary modrzew prowadzi do nieba sroki
w najmniej oczekiwanym momencie, strąca.
Po drugiej stronie potężna lipa ogarnia cały ogród.
Suchymi konarami reaguje na poszturchiwania
zadomowionego gołębia.
Czasem pacnie jakąś mrówkę wskazując jej miejsce w społeczności.
Czasem wystraszy motyle biesiadujące na rudbekiach.
Najczęściej jednak pożera słońce w samo południe.
Ogród ma swoje tajemnice. a krzaki pigwowca
to kłują, to zawstydzają leniwe siedmioplamki
funkcjonujące w ramach miejsca i czasu
pod lipą wszystko trzeba zagospodarować.
Nie mam już pięciu lat, ona pewnie wie o tym
stara grusza opleciona wiotką pajęczyną
na której tęsknota zmienia się w krople
jesiennego deszczu,
jest pewnie babcią, a ja wciąż mam chęć
na soczyste klapsy.
KIka zbiera gruszki dla dziadka:)
dla babci też, oczywiście;)))
bo babcia nie lubi os
dywagacje czyli moje donaldowo
lubię jesień
pytasz dlaczego
to proste
bo wtedy nie ma much ani os
bo osy są z innej galaktyki
na ziemi nie należą do żadnej piramidy pokarmowej
nie dają miodu, nie są puchate
komu potrzebni są odwieczni wojownicy
kiedy świat walki zostaje zaspokojony
przez zapowietrzone odgórnie
skrzydlate pajace
:) to wszystko przez te politykie:P
....
mamy takie miejsca gdzie wszystko smakuje inaczej,
gdzie wspomnienie goni wspomnienie
a strzępki czasu nie zawsze układają się w całość/
Kieszenie Murmycha, II
Każde miejsce ma przypisanego jakiegoś człowieka.
A człowiek zawsze ma jakieś miejsce, które za nim tęskni..
siedzi Murmych pod wiekową lipą i liczy
na siebie całkowicie
zdaje sobie sprawę z takiej sytuacji
ławka oblazła ze starej farby
nikt lepiej od niego nie załata
tych dziur w kieszeniach
najlepiej mu wychodzi mieszanie
przez kieszenie łatwiej
bo nikt nie widzi czasem tylko żona
zaśmiewa się zgryźliwie i napuszcza na niego
kukułkę
pokazuje wtedy najdłuższy palec i wrzeszczy
- jestem w domu, jestem w domu
lub trzepie złączonymi dłońmi o chude kolana
mówiąc mam kasę, mam kasę
kukułka co rano podrzuca mu jajo
w piżamie ani złamanego szeląga
tylko wykruszone dwa mocne
palacz z niego od cholery wszystko na pe rzucił
tego jednego za żadne skarby
siedzi Murmych pod pachnącym wiciokrzewem
brzęczą bzyki i on też liczy gruszki na wierzbie
nie może na siebie
wszystko przez te kukułkę
świat jest kulką lipną
jemu orzechem
Z opowiesci Murmycha refleksje przedjesienne
pamiętam jak siadałaś w ciemności i mówiłaś o nas
później zapadała cisza
wydaje mi się że mijamy kolejny zakręt
nad którym pochylone drzewa rzucają cień
leżeliśmy po przeciwnych stronach pokoju
każde na swoim tapczanie
oglądałem te wszystkie przedmioty którymi otaczamy się
w ciągu dnia porcelanowe figurki stosy książek
które kurz tylko czyta zdjęcia dzieci na ścianie
pachnące świeczki
i ostatni zielony kieliszek stojący za szkłem
później śniło mi się że umarłem ciężko
było się rozstać z tymi zdjęciami
szeptały ze ścian
- uciekasz w zgniłe jabłko robaczku
dotykałem nerwowo ust
a krople oliwy lizały suchość języka
zagubiony w pancerzu kruchym ale własnym
nie młodym, nie pięknym w konstrukcji i formie
otwierałem nowy rozdział
bo najtrudniej będzie udźwignąć
siebie samego i jabłko winne kuszenia
przebudzenie było wyzwoleniem
stanąłem okoniem
Słodki sen Murmycha
Murmych przez otwór wiatru wystawia twarz
najlepszych lat swojego życia.
Minęły jak jeden dzień wszystkie seriale
wstrząsnęły jego wrażliwą duszą.
Oto zniewalająca Majka Skowron.
Przez szczelinę jej przyjścia
ujrzał dziewczynę w dżinsach,
bez których świat jego młodości nie miałby sensu,
żegna się z ukochanym
samochodzikiem, wybacza Brunhildzie wszystkie zera
do przerwy.
Nagłe wołanie- panie inżynierze, panie inżynierze-
wybudza go z tańca z kobietą pracującą
macha do niej dłonią:
farewell, miss Iza, farewell.
Z oddali dobiega szczekanie psa a może strzały
W dziesiątkę trafiał zawsze
po piwie.
Cichy szept wabi miłym głosem:
najlepsze kasztany rosną..
już nie rosną, zżarła je zaraza.
Koniec świata- załamuje ręce. Murmych
w ciemności dostrzega rzeźbę.
Stoi jak jakaś rzecz pod gwiazdami.
Cholera, ocknij się chłopie! W szklanej jaskini żyjesz?
Tyle zdołałeś poznać, ile zakwitło bąbelków
w puszce.
Poczuł mocne szarpnięcie
sprzeczności.
Zarżał jak koń i pognał
świat jest jemu zawsze westernem
całe miasto śpi a do ciebie tak daleko
http://www.youtube.com/watch?v=QxPTjPzTVdM&feature=player_embedded#at=45
Tam, gdzie Anioły gubią pióra. Gdzie na skraju lasu
odpoczywa echo, noc łączy się z dniem, a sen z jawą.
Tam spotkasz mnie. A może jestem tylko twoim szeptem.
zapalam światło
słyszę jak ćmy uderzają o żarówkę
i z sykiem spadają
ku drzwiom wlokę całą masę niepotrzebności
pod lustrem jednym okiem zerkam na książkę
w tytule ma znak zapytania
pytania mają to do siebie
że trzeba na nie odpowiadać
jednak z czasem stają się tematem drażliwym
jak chroniczny ból głowy
muśnięcie ust
nie daje satysfakcji
i nie wystarczy zgasić światło
by ćmy nie przypalały sobie skrzydeł
z premedytacją
przewracasz się na drugi wąs
wychodzę
cała prawda o nas zatopiła się w morzu spraw
cierpiących z powodu zwłoki
ciągle więcej pytań niż odpowiedzi
ucieczka z raju
spakowała swoje mariemagdalenki
do wciąż gorącej walizki judaszowych pocałunków
stare fusy wylała pod suche drzewo
za oknem
czerwiec pachniał wszystkim
tym co ukochała
nie wołał za nią gdy szła ściśniętym korytarzem
w przytłaczającym oddechu mięty i rumianku
wykręcona żalem niczym paragraf
o niekaralności
każdy ruch odczuwała jak złożoną wiadomość
niemalże koniec wszystkiego
kiedyś
lekko zapadali się w obiektyw szybkich ujęć
on w niej ona z nim
razem
wybierali strome schody
piekła
za każdym razem bez pośpiechu
te swoje jabłka
wąż nie składał reklamacji
http://www.youtube.com/watch?v=VRCooxtSE20&feature=related
Słowo na niedzielę
przyłapałam cię na milczeniu
właśnie wyjaśniałam sobie
czym kieruje się świat
i natknęłam się na węża
woda z niego wyciekła dosyć dawno
leżał taki bezwładny
niepotrzebny
kiedyś muśnięcie wystarczyło
mocno trzymać w dłoni
bo wyrywał się
w cień figowego drzewa
proces zrzucania skóry
minął
już nie pręży się
nie wije i nie tryska
na ziemię
staje się bardziej jałowa
http://www.youtube.com/watch?v=QxPTjPzTVdM&feature=player_embedded#at=45
Tam, gdzie Anioły gubią pióra. Gdzie na skraju lasu
odpoczywa echo, noc łączy się z dniem, a sen z jawą.
Tam spotkasz mnie. A może jestem tylko twoim szeptem.
zapalam światło
słyszę jak ćmy uderzają o żarówkę
i z sykiem spadają
ku drzwiom wlokę całą masę niepotrzebności
pod lustrem jednym okiem zerkam na książkę
w tytule ma znak zapytania
pytania mają to do siebie
że trzeba na nie odpowiadać
jednak z czasem stają się tematem drażliwym
jak chroniczny ból głowy
muśnięcie ust
nie daje satysfakcji
i nie wystarczy zgasić światło
by ćmy nie przypalały sobie skrzydeł
z premedytacją
przewracasz się na drugi wąs
wychodzę
cała prawda o nas zatopiła się w morzu spraw
cierpiących z powodu zwłoki
ciągle więcej pytań niż odpowiedzi
ucieczka z raju
spakowała swoje mariemagdalenki
do wciąż gorącej walizki judaszowych pocałunków
stare fusy wylała pod suche drzewo
za oknem
czerwiec pachniał wszystkim
tym co ukochała
nie wołał za nią gdy szła ściśniętym korytarzem
w przytłaczającym oddechu mięty i rumianku
wykręcona żalem niczym paragraf
o niekaralności
każdy ruch odczuwała jak złożoną wiadomość
niemalże koniec wszystkiego
kiedyś
lekko zapadali się w obiektyw szybkich ujęć
on w niej ona z nim
razem
wybierali strome schody
piekła
za każdym razem bez pośpiechu
te swoje jabłka
wąż nie składał reklamacji
http://www.youtube.com/watch?v=VRCooxtSE20&feature=related
Słowo na niedzielę
przyłapałam cię na milczeniu
właśnie wyjaśniałam sobie
czym kieruje się świat
i natknęłam się na węża
woda z niego wyciekła dosyć dawno
leżał taki bezwładny
niepotrzebny
kiedyś muśnięcie wystarczyło
mocno trzymać w dłoni
bo wyrywał się
w cień figowego drzewa
proces zrzucania skóry
minął
już nie pręży się
nie wije i nie tryska
na ziemię
staje się bardziej jałowa
Lady romantyczka
odczytywała wersy z rozrzuconych gałęzi
układała własny język z zasłyszanych słów
jakby była kimś w rodzaju poetki
kiedy wiatr podrywał i świstał do wtóru
nie słuchała pędziła za głosem wewnętrznym
za jaskółkami samochodami
teraz słucha jak rośnie trawa korzenie rozmawiają
wiatr smęci nad głową okrytą grubą pierzyną liści
nasza mała psina
piątek, 16 września 2011
moje wybrane dla 'myszki':))
ogrody zahukane
Jest taka tęsknota, co piszczy w trawie i taka bieda, co w kości zamknięta i takie sito, co smutki przesiewa .Jest takie serce co zawsze pamięta.
na pastwę suszy i zapomnienia
wydałam mój ogród
tu zbratał się z perzem bratek
zakorzenił mniszek dziewannę
pod płotem spokrzywił się rododendron
zakolczyła się róża z kasztanem
rojnik łodygę wystawił wyniośle
zamotała się z nim konwalia
tulipan płatki zatulił żałośnie
biedronkami zakwitła kalia
lipa tnie niebo suchym konarem
próchnieje od środka powoli
gołąb w gnieździe z kukułczym jajem
na przekór sąsiadom - swawoli
z radością wołając tiutiutirlitu
słowiki kwestują pod akacjami
z dobrą monetą czekają powrotu
ogród postać zmienia bez swojej pani
jesień nie przekupi zimy
Nie lubię kiedy ciepło
pod stopami kruszy się
wczorajszy dzień
odlatuje
w bocianich gniazdach
lato
zastyga
bąblami w kałużach
kasztan rozdziany
przy babie snujnej*
więdnie
w powietrzu nić ulotna
myśl o nieuchronności
nie lubię kiedy tak
wygubiasz się z ciepła
http://www.youtube.com/watch?v=6oq3GdPthC0&NR=1
MARK ASHLEY - You Are My Paradise (P)
natura, wcale nie taka martwa
a po tym ogniu, szmer łagodnego powiewu—z Biblii
rozłożyła się nie nasycona jeszcze
brązem i miodem pośród traw wysokich
pośród ziół wonnych pod niebieskim namiotem
wielką żółtą łapą głaskało ją słońce
a on kładł się na niej posuwiście miękko
pochłaniał aż cała zatopiła się
w cieniu dojrzewała żytem i jabłkami
winna czerwień ziemi
Herbatka pod dzikim winem
Lubię o tobie myśleć. Wyciągasz dwa fajansowe kubki.
Uderza zapach mięty, rumianku?
Czujesz?
Zapatrzyłeś się
na punkt bez widoku.
Jestem po drugiej stronie,
u siebie, zwinięta jak gazeta.
Czekam, aż przeczytasz. Wtedy
nie zaparzę ci ziółek Sojanowych.*
W jaskrawym świetle widać
bruzdy naszych przemijań.
Za oknem dziko tańczy wiatr, jakby chciał wyprostować
korzenie starych drzew wrośniętych w puste mieszkania.
Ty i ja. Wznoszenie i opadanie na falach oddechów. Było.
Mówiłeś,
miłość jest smutna, gdy nie jesteśmy jej pewni.
Miłość jest dzika. Jak stepowe konie.
Tego jestem pewna jak jazzu Tomasza Stańki
i ziółek z wiadomego źródła.
I co wy na to?
Najgorsza miłość długa, ale nie do końca - ks. Jan Twardowski
myślami w obłokach dłońmi na jawie
szukam ziół odpowiednich: bo pragnę
stokrotką być w butonierce
na twojej piersi
bryła fidiaszowych* zdolności
w sporyszu w nostrzyku w liściach paproci
ziele odnajdę co moce złe
za siódmą niewiedzę przegoni
z natury przewrotnej
a może tak lubczyk lub garść serdecznika
z rosą wieczorną w blasku księżyca
albo pięciornik z podagrycznikiem
jaskółcze ziele melisę z pokrzywą
a gdyby i to nie pomogło:
naparstnicy kropelkę liść oleandra
krwawnik i grzmotnik i szczawik zajęczy
serce przywrócone do miękkich przytuleń
* w starożytnej Grecji rzeźbiarz w kamieniu
w oddali...
słychać tajemne mruczenie lasu
melodie pulsują w skroniach. jesteś.
już jesień. winorośl kładzie się cieniem
na werandzie, drzewa płoną.
Nie muszę wędrować. tutaj wszędzie
blisko. tylko do siebie nie jesteśmy
zapisani między wersami. gamy
barw łamią pamięć. A ja już w bieli.
Szaleństwo doskonałe, wyczuwalne
myślisz że można je oswoić - jestem
zaczynam wierzyć ; nie jest za późno,
by nauczyć się przycinać dzikość winną.
środa, 14 września 2011
dlaczego nie poszłam wtedy na spacer,wyrzucam sobie
nie poleci za jaskółkami
to było tego popołudnia
kiedy z rękami zaciśniętymi zawisłam
na kosiarce uciekając przed deszczem
zamoczyłam podkoszulek i czoło
pod nogami zgrzytały kamienie
aż iskry rozpalały czerwień na twarzy
widziałam jak szła zapłakana z dzieckiem na ręku
a przed nią nie biegło stworzenie kudłate
coś tam pomyślałam, ale nie ważne
bo ona łkając wyznała najstraszniejszą rzecz
mała Lady już nie będzie bawić się z nami
nie pogoni za jaskółkami
gdzie, gdzie - mamrotałam pod nosem słowa puszczone z uwięzi
pojechałam dwukołowcem z koszem na ciało
ciepła była bezwładna i kilka kropel krwi zmieszanej z ziemią
zimno się zrobiło miejsce
na sklejone nogi
dziś na jej kudłatej głowie rosną lipy
moja mała psiana
to było tego popołudnia
kiedy z rękami zaciśniętymi zawisłam
na kosiarce uciekając przed deszczem
zamoczyłam podkoszulek i czoło
pod nogami zgrzytały kamienie
aż iskry rozpalały czerwień na twarzy
widziałam jak szła zapłakana z dzieckiem na ręku
a przed nią nie biegło stworzenie kudłate
coś tam pomyślałam, ale nie ważne
bo ona łkając wyznała najstraszniejszą rzecz
mała Lady już nie będzie bawić się z nami
nie pogoni za jaskółkami
gdzie, gdzie - mamrotałam pod nosem słowa puszczone z uwięzi
pojechałam dwukołowcem z koszem na ciało
ciepła była bezwładna i kilka kropel krwi zmieszanej z ziemią
zimno się zrobiło miejsce
na sklejone nogi
dziś na jej kudłatej głowie rosną lipy
moja mała psiana
czwartek, 8 września 2011
improwizacja
Nie trzeba być bogaczem, żeby ofiarować coś cennego
drugiemu człowiekowi : odrobinę czasu i uwagi.
Na szczytach
Przepełniona płynę
kanałami zmysłów do twojej wyobraźni
pęd krajobrazu dziki i gwałtowny
strzela ponad obłoki
że brakuje oczu tam
topisz białe płótna w podmuchu
wypuszczasz za okno
marnotrawią się w dużej przestrzeni.
Powiedz jak często
tłamsiłeś w soczewce
powietrza łunę wewnętrzną
pozwól pochylić się nad
garnuszkami rześkiego napoju
wspiąć na szczyt
wtopić się w błękity i zielenie
aż zadudni wzburzona krew.
Może zatrzymamy
radość o poranku powietrze zakipi z wilgoci.
Nie ominiemy już żadnej godziny
w żółknących krajobrazach
wielką literą rozpisywać będziemy
wdzięczność
II.
Na szczytach miłości
w pełni płynę przez galaktykę otoczenia
do centrum twoich źrenic
gdzie tłamsiłeś każdy powiew wiatru
może zatrzymamy
radość która wilgotnieje pomiędzy rzęsami
nie ominiemy już żadnej godziny w żółknących krajobrazach
wielką literą rozpiszemy siebie
tęsknotą
Nie trzeba być bogaczem, żeby ofiarować coś cennego
drugiemu człowiekowi : odrobinę czasu i uwagi.
Na szczytach
Przepełniona płynę
kanałami zmysłów do twojej wyobraźni
pęd krajobrazu dziki i gwałtowny
strzela ponad obłoki
że brakuje oczu tam
topisz białe płótna w podmuchu
wypuszczasz za okno
marnotrawią się w dużej przestrzeni.
Powiedz jak często
tłamsiłeś w soczewce
powietrza łunę wewnętrzną
pozwól pochylić się nad
garnuszkami rześkiego napoju
wspiąć na szczyt
wtopić się w błękity i zielenie
aż zadudni wzburzona krew.
Może zatrzymamy
radość o poranku powietrze zakipi z wilgoci.
Nie ominiemy już żadnej godziny
w żółknących krajobrazach
wielką literą rozpisywać będziemy
wdzięczność
II.
Na szczytach miłości
w pełni płynę przez galaktykę otoczenia
do centrum twoich źrenic
gdzie tłamsiłeś każdy powiew wiatru
może zatrzymamy
radość która wilgotnieje pomiędzy rzęsami
nie ominiemy już żadnej godziny w żółknących krajobrazach
wielką literą rozpiszemy siebie
tęsknotą
kiedy pada deszcz, wspominam
Zasłuchani w samotność
w uszach słuchawki
żadnej muzyki
monotonia z obrazem w tle
nie zmienia się świat
nad rzeczką
drzewa pochylone wiatrem
kamienie
na dnie tysiące
oczu
szafiry wschodzącego słońca
uwiecznione powrócą
w cztery kąty własnych myśli.
czy mnie już nie pamiętasz
słońce zachodzi zbyt szybko
mija miesiąc za miesiącem a każdy za krótki
zmrok kataryniarz już kręci gwiazdami
i nic przed nami *
łąka obsypana perlistą rosą brylanci się na ptasich skrzydłach ukrytych w trawie
stokrotki kwitną jak kiedyś na Drawie wianki świętojankowe
chciałeś złapać światełko z jednego, rozpalić nić wspomnień
spłynęły z nurtem jak nasze tratwy przewiązane sitowiem
zostaliśmy wyrzuceni na drugi brzeg, skwierczącymi stopami
wygniatamy trawy w poszukiwaniu wonnego dzbana przygód
trawa nigdy nie umiera, potrafi czeka pod bielą na psalmy skowronkowe
umie prostować się, chować żaby i koraliki rosy nizać na nogi bocianie
umie ukołysać niemowlę wiosny, które zagubione w rozgardiaszu
budzącej się do życia przyrody, płacze melodią deszczowych kropli.
kwiaty zakwitną, znowu uniosą w pyłkach sakrament mijania
a my rozpłomienieni popłyniemy w brzęczący pszczołami sad,
w mleczach szukać będziemy spadających gwiazd
odnowimy nieczytelną czcionkę w starych kalendarzach
zapiszemy nas na nowo
uda nam się?
a może już nie pamiętasz nie zaprosisz do tańca
może nie popłyniemy* na drugi brzeg słońca.
* – Janusz Pyziński
Subskrybuj:
Posty (Atom)