świąteczne lustro
nie odchodź jeszcze pierwsza gwiazdo - popatrz
mróz na oknie wystroił choinkę obrus biały jak śnieg
ubożuchna kołyska i bal wszystkich sumień
utopionych w winie całorocznych win
w zaciśniętej pięści złamany opłatek
i uśmiech a oczy daleko stąd
rozumiem tę chwilę inaczej buduję w zgiełku świątynię ciszy
piszę pamiętniki które rozpacz powoli oswaja z mchem
maluję adwentową drabinę po której mały Jezus
schodzi z dzbankiem gorącego kakao na długą zimę
choć umrze zanim znów nas odwiedzi
zalewa szklanką mleka ciemne granulki nocy
by nie zasłaniać żaluzji spoconego szeptu
depcę strach zakorzeniony pomiędzy stropami
wiem że szukając rękojeści znowu znajdę ostrze
nieopodal ksiądz zamyka martwy kościół
zabierz mnie stąd szepce mały Chrystus
tryptyk wigilijny nie całkiem świąteczny
I.
ZNOWU SZUKAMY
znowu zabieli się stół opłatkiem
zapachnie siano śmiercią tegorocznych traw
ścięta głowa jodły wtoczy się do domu
w wannie utopi się karp
pierwsza gwiazda przyprowadzi bezdomnych
zabraknie pustych miejsc
wazelina rozleniwi się w kątach
smakiem kolędy w uśmiechu aniołów
gdy wino zapuka do serc
za ścianą w samotnej kołysce z pajęczyn
umiera człowiek i rodzi się Bóg
tak niedaleko a my go szukamy
w dalekim Betlejem gdy tu tylko wystarczy
wyciągnąć dłoń i podać ciepło słów
tak niedaleko na otwarcie ramion
tak ciężko tak lekko podnosić kamień
i rzucać w śnieg śpiewający
kolędę o cichej nocy
II.
NARODZINY
tyle w moim kalendarzu szopek jasełek i grobów
tyle po drodze zdeptanych człowieczeństw
tej nocy w zapachu wigilijnej jodły
śnił mi się obraz kobiety z ranami na twarzy
nikt nie przystanął nie opatrzył ran
dziś na parterze wieżowca zepsuła się winda
mędrcy nie wejdą po schodach na dziewiąte pietro
by oddać pokłon sierotom
na drugi dzień po świętach ktoś zachłysnął się smrodem
służby komunalne wywiozły na cmentarz
obraz kobiety z pociętą twarzą
nikt nie widział
wpatrzeni w płonące lampiony choinek
zachwyceni drgającym obliczem szopek
w żłobku tego świata narodził się Irak
janusz pyzinski